środa, 27 sierpnia 2014

NYX - moje pierwsze kroki

Oczywiście, NYX coś tam mi mówi, to jednak nie oznacza, że miałam z tymi kosmetykami do czynienia. Nie, nie miałam, ale postanowiłam to w końcu zmienić. Zawędrowałam do drogerii, jednej, drugiej aż w końcu znalazłam całą szafę wypchaną po brzegi i kilka rzeczy, dokładnie trzy, wróciły ze mną do domu.

(nie w temacie - chusta z Reserved! Totalnie mnie oczarowała! Właściwie - komin)

Nie szalałam, bo pierwsze kroki należy stawiać ostrożnie. Teraz wiem, że mogłam. Za pierwszym razem, drugim, trzecim rozczarowania nie było. Wątpię więc, że nastąpiłoby za czwartym, czy piątym. Cienie, tusze, czy róże do mnie nie przemawiały. Jak zawsze, wolałam kupić coś do ust, a że potrzebowałam na już też korektora, skusiłam się na znany HD photogenic cocnealer

Prócz niego, moją uwagę przykuła szminka w formie błyszczyka o matowym wykończeniu. Dopełnieniem, nieco zbędnym był błyszczyk, ale o idealnym, liliowym odcieniu. Musiałam go mieć w swojej kolekcji! Taki kolor był mi potrzebny!

Szminka - soft matte lip cream 11 Milan 29,99 zł
Błyszczyk - butter gloss Merengue  22,99 zł
Korektor Beige 04  - 29,99 zł

Z korektora zadowolona jestem najbardziej. Dobrze kryje, choć to nie taki typowy kamuflaż. Z cieniami pod oczami, wypryskami jednak na pewno sobie poradzi. Nie roluje się, idealnie wtapia w skórę, nie ciemnieje, nie podkreśla suchych skórek. Jest trwały. Przy ładnej cerze wraz z pudrem absolutnie wystarczy, a podkład może iść spokojnie w kąt. 

Szminka byłaby idealna, gdybym nie wchodziła w załamania i utrzymywała się na ustach nieco dłużej, aczkolwiek doceniam jej gładką konsystencję, matowe wykończenie, piękny, nasycony odcień. Do błyszczyka nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Dobrze się rozprowadza, nie skleja ust, stosunkowo jest trwały i prześlicznie odbija światło. 

Żałuję, że nie pokazałam Wam, jak prezentują się na ustach, ale na pewno wkrótce takie zdjęcia się pojawią. Jak Wam się podobają? 

czwartek, 21 sierpnia 2014

Zakupy i rozmyslenia - tydzien zwyklej kobiety

Jest noc i trochę pada deszcz. Strasznie boli mnie gardło, może to już pora przestać palić? A może pora odpocząć, w końcu się wyspać, spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu. Myślę jak podsumować poprzedni tydzień? Pamiętam z niego tylko to, że straciłam telefon, że dużo pracowałam, często rozmyślałam, czasami też płakałam. Jesienna chandra zawitała jeszcze,a nawet już w lecie? Chciałabym przejść od razu do tematu, ale jakoś nie umiem tym razem. Zastanawiam się, dlaczego każdego dnia ludzie traktują siebie w ten, nie w inny sposób. Czemu bez powodu, albo z powodów błahych potrafimy jednych kokietować, innymi gardzić. I ostatnie pytanie, czy jesteśmy aż  tak naiwni i nie wiemy, że los w każdej sekundzie może się odwrócić? 

Może wiemy, jednak kierujące nami wartości, puste wartości, których teoretycznie nie powinnam nazywać wartościami, są od nas silniejsze i potrafią nami sterować? A może one kierują wyłącznie większością zakompleksioną, która przez brak szczęścia, nie jest w stanie patrzeć na szczęście innych? 

Nie wiem, do czego zmierzamy.  Skąd tyle jadu w nas, bo we mnie przecież też. Czy powinniśmy zmienić swoje życie, czy przestać patrzeć na życie innych? Czy jedno i drugie? Kobiety bywają bezmyślnie okrutne. 
Macie moje przemyślenia, teraz te własnie błahe sprawy, wizualnie na pewno ciekawsze. Jest i książka, są buty, są ubrania, kosmetyków też nie braknie. Nawet przepyszna herbata się znajdzie.

W wolnych chwilach, których nie mam, zaczytuję się w "Gwiazd naszych wina". Jestem w połowie i trochę czuję się rozczarowana. Nie wiedziałam, że kupuję powieść dla nastolatki, w której jakby zupełnie nic się nie dzieje, choć poczekam do końca - może zmienię zdanie, nie będę już oceniać. Nie powstrzymałam się i obejrzałam film, bardzo słaby, wyciskacz łez. Płakałam ze wzruszenia i chyba z rozczarowania. 

W Tesco dorwałam ciasteczka, brzmi zabawnie, wyglądają jak zwykłe herbatniki, ale są od nich zdecydowanie smaczniejsze - polecam. A do wypicia, najlepiej herbata, moja ulubiona ostatnio, połączenie karmelu i gruszki. Dobra kompozycja nie tylko na zimowe wieczory. We wspomnianym supermarkecie kupiłam też okulary przeciwsłoneczne FF, całkiem niezłej jakości :)

Jak jesteście bardzo głodni to mogę polecić Wam biedronkową tartę z kozim serem i warzywami. Jeśli jednak nie jesteście, omijajcie ją szerokim łukiem :DDD

Nie mogłam się powstrzymać i sprawiłam sobie Najcze :D Niestety nie jestem z nich jakoś mega zadowolona... biały bardzo szybko się brudzi, różowy farbuje... chociaż są wygodne!

A że jedna para to za mało, kupiłam też żółte Vansy :)

Musiałam też zaopatrzyć się w dwie szare bluzy. Obszerne, trochę za duże, ciepłe, z kapturem. Pierwsza z Reserved, druga to HM.

I na koniec mega pakowana, aczkolwiek mała torebka ze Stradivariusa oraz nowy peeling marki Perfecta. Bardzo fajny, choć powiem szczerze - to nic szczególnego..

Zakończę równie refleksyjnie, jak i zaczęłam, zdaniem, które podsumuje zeszły tydzień - naszą porażką jest uwierzenie w to, że jesteśmy beznadziejni, a nie usłyszenie tego od niewnoszącej nic w nasze życie osoby. 

Miłej nocy! Lecę na piwo i...jestem przewidywalna..."Seks w wielkim mieście.." 

sobota, 16 sierpnia 2014

Drugi Tangle Teezer?

Chyba przyszła pora na zmiany. Niedługo jesień. Moja ulubiona pora roku. Od niedawna. Chcę przywitać spadające liście innym nastawieniem. I chcę powrócić do bloga. I nie na chwilę. 

Myślę, że co druga kobieta czytająca blogi poświęcone urodzie i modzie ma w swojej torebce szczotkę Tangle Teezer. Też mam i zupełnie żałuję tego zakupu, bo nie jest to rzecz stworzona dla wszystkich, na pewno nie dla moich gęstych, kręconych, okropnie puszących się włosów. Ale nie o tym dziś. Ostatnio pojawiło się coś niepozornego, coś co pomału dorównuje owej szczotce poziomu popularności. Są to małe gumki do włosów, przypominające kabel od telefonu o wdzięcznej nazwie Invisibobble

Możemy dostać je w sklepach internetowych, albo w Hebe. Kosztują ok. 14 zł i w opakowaniu mamy 3 sztuki. Kolorów do wyboru jest wiele, ja zaszalałam i wzięłam intensywny róż. Mięty niestety nie było. 

Przejdę do sedna, a może po prostu - do zalet. Gumki są fajną ozdobą na głowie, a czasem nawet na nadgarstku, dobrze trzymają włosy i mój ciężki kucyk nie opada, faktycznie nie wyrywają włosów podczas ściągania. I to chyba wszystko - wizualnie i praktycznie są przyjemne. Jedyną i istotną wadą dla mnie jest to, że gumki się rozciągają. Owszem, w pewnym stopniu wracają do swojego kształtu, ale wciąż są rozciągnięte i trzeba owijać kucyk kilka razy aby trzymał się na miejscu. 

Czy polecam? Zdecydowanie tak! To fajny i tani gadżet, który na pewno się przyda. Jest jednym z must have blogosfery, moim zdaniem naprawdę wartym zakupu w przeciwieństwie do TT. Cóż, czekam na Wasze opinie, a sama muszę udać się do pracy. Udanego wieczoru!

czwartek, 7 sierpnia 2014

Dziwna recenzja

Czasami sama nie wiem, jak dany kosmetyk opisać. I tak jest tym razem. Może to kwestia bardzo małej ilości - 50 ml? I co za tym idzie, skromnych kilku użyć? Prawdopodobnie. Masłem wysmarowałam się dosłownie parę razy. Czy jestem zadowolona z działania? Jaka jest moja opinia? 

Przede wszystkim nie rozumiem głosu zachwytu blogosfery. Kosmetyk, jak kosmetyk, ja nie widzę w nim niczego spektakularnego. Przypomina mi trochę serię "Orzech Brazylijski" TBS, choć ten Beurre Corporfel pachnie zdecydowanie gorzej. To może zacznę od zapachu właśnie.. Słodki, mdły, ciepły, za ciepły. Nie na lato, może na jesień, teraz mnie męczy i zniechęca do aplikacji. 

Konsystencja jest bardzo gęsta. Według wielu osób, dzięki temu masło jest mega wydajne. Moim zdaniem jest wręcz przeciwnie - masło znika w tempie ekspresowym! Kiepsko rozsmarowuje się na ciele, jest dosyć tłuste i niestety nieznośnie długo wchłania się w skórę. 

Jednak przyznam, daje efekt nawilżenia i odżywienia skóry, tylko na jak długo? Tu znowu jest problem, bo nie jestem w stanie tego określić. Na razie uważam, że póki się je stosuje to działa, w chwili odstawienia, znika też cały uzyskany do tej pory efekt. 

Moje odczucia są skrajne. Na pewno nie jest to must have, coś czego jeszcze nie było, totalny hit, po który trzeba pędzić do sklepu. To całkiem porządne masło, o licznych wadach. A co Wy o nim myślicie? 

50 ml/ 25 zł / TBS 

niedziela, 3 sierpnia 2014

Najbardziej kobieca...

Małe sprostowanie - najbardziej dziewczęca. Tak właśnie opisałabym tę szminkę o unikatowej formule łączącej w sobie zarówno klasyczny balsam, jak i nieco błyszczący lip gloss. Maybelline Color Whisper to seria, która wzbudziła niemałe zainteresowanie wśród blogerek, zresztą, wcale się nie dziwię. Kuszą piękne odcienie, obietnice producenta i całkiem atrakcyjna cena. 

Ja nie wpadłam w zakupowy szał, zdecydowałam się tylko na jeden odcień, 160 Rose of Attraction. I gdybym nie spojrzała w kosmetyki siostry (tak, wiem, to już drugi raz! trzeciego nie będzie :)), przepiękny kolor Oh La Lilac nie byłby mi znany. Jest specyficzny, taki trochę lalkowaty, cukierkowaty, przesłodzony. Z pewnością dla wielu kobiet za jasny. Przyznaję, aplikuję go na usta maźnięte pudrem, bo w przeciwnym razie moja naturalna barwa warg - oczywiście ciemniejsza niż szminka, nie łączy się z nią.

Mimo tej drobnej wady, śliczna lilia ma wszystko to, czego szukam. Jest przyjemną odskocznią od moich ukochanych, intensywnych fioletów, kojarzy mi się z makijażem scenicznym, twierdzę nawet, że usta nią pomalowane "robią" cały make up. Gdyby tylko lepiej rozprowadzała się na ustach, gdyby tylko była nieco bardziej trwała - byłaby idealna. 

Urocza, nieśmiała, a przy tym jakże dziewczęca lilia podbiła Wasze serca, czy przeszłyście obok niej zupełnie beznamiętnie? Spokojnej niedzieli! Zostawiam Was wraz z moim śniadaniem :)

sobota, 2 sierpnia 2014

PRZEPIEKNY!

Może to piwo, a może świadomość, że przez najbliższe dwa dni mogę posiedzieć w domu, z rodziną, w spokoju, wprowadza mnie w taki refleksyjny nastrój. Myślę o sobie, o Kasi, sprzed dwóch, trzech lat. Strasznie nieśmiała byłam i strasznie raniły mnie wszelkie niepochlebne słowa. Dziś także ranią, nie zaprzeczę, ale staram się odbierać je jako konstruktywną krytykę, a jeśli nie, po prostu je ignoruję. Człowiek wątpi w drugiego człowieka, nie wierzy w niego, człowiek lubi jak innym się nie powodzi, chętnie dowartościowuje się cudzym kosztem, a jednocześnie w tym człowieku nie ma żadnego człowieczeństwa. Życzę Wam abyście byli w grupie ludzi, którzy robią wielkie rzeczy, niż w tej, która wielkie ma tylko pokłady nienawiści. Tym zdaniem, przechodzę do tematu wpisu, wypijam Red Bulla i oglądam filmy. 

Rzadko tu bywam ze względu na (głupio to zabrzmi) - dostęp do światła. Zazwyczaj gdy wstaję to wolę poleżeć w łóżku niż robić zdjęcia, a gdy wracam do domu, to jest już ciemno, wszystko mi jedno i idę spać ;) Przez ten weekend moim zadaniem jest zajęcie się właśnie zdjęciami. 

Korzystam z okazji, gdy siostry nie ma w domu i zaglądam jej od czasu do czasu w kosmetyczkę. Ostatnio wyłowiłam z niej coś przepięknego. Ale chwila, to piękno zostało przeze mnie odkryte dopiero po pewnym czasie. Na początku pomyślałam - ojej, jaki kicz! Masa drobinek, trochę perłowe, trochę metaliczne wykończenie, zupełnie nie moja bajka! Nałożyłam na powiekę, jako bazę do makijażu wieczornego i przepadłam. Cudownie odbija światło, jest trwały, efektowny, konsystencja niczego sobie, nie obsypuje się, nie kruszy, ideał! Z jedną małą wadą - po kilku godzinach zbiera się w załamaniu powieki, ale to chyba można wybaczyć, w końcu nic nie jest wieczne :D

O kim mowa? O cieniu Catrice ze znanej nam serii Liquid Metal.  Pisałam Wam wcześniej o odcieniach 090 i 080 ale nie byłam z nich zadowolona. Pigmentacja pozostawiała wiele do życzenia. Natomiast z kolorem 010 Look me in the ice jest inaczej. Zostawia piękną taflę na oku, dobrze łączy się z innymi cieniami, a gdy już po pewnym czasie traci na swojej intensywności, otula oko masą drobinek. 

Macie go w swojej kolekcji? Ja spróbuję go upolować w Hebe, zanim siostra zorientuje się, że jej cień zmienił miejsce zamieszkania :DDD