sobota, 31 października 2015

Mgiełki The Body Shop | wanilia i brzoskwinia

Halloween. Ja. Ciepłe łóżko. Deska sushi. A zwieńczeniem tego wieczoru będzie dokończenie "Dziewczyny w pociągu". Pewnie każdy z Was słyszał już o tej książce. Taka na jeden raz. W moim przypadku, z braku czasu, na dwa razy. Niezła, taka rozrywkowa, może napiszę o niej nawet trochę więcej. 
Jesień daje mi się we znaki, bo zauważyłam, że uparcie szukam pomysłów na zagospodarowanie sobie każdej wolnej chwili. Tak na wszelki wypadek, żeby nie dać się depresyjnej aurze wiszącej gdzieś w powietrzu. A to nauczę się czegoś nowego, a to obejrzę coś ciekawego, a to zrobię coś, czego jeszcze nie robiłam. Kurczę, może pokusić się o wpis, jak kreatywnie zabijać czas. Co do jesieni właśnie, bo dziś troszkę o niej. Z jakim zapachem się Wam kojarzy? Bo mi z takim ciepłym. Słodkim, może troszkę za słodkim, otulającym, lepkim i mdłym. Z takim, który w ciągu codziennego biegu zabiera mnie w spokojne miejsce, gdzie jest czas na długą kąpiel z bąbelkami i delektowanie się gorącą kawą.
W tej chwili powinnam przedstawić Wam jakieś ekskluzywne perfumy za kosmiczną sumę, a chcę tylko trochę opowiedzieć o mgiełkach z The Body Shop. Jestem ogromną fanką tego rodzaju pachnideł. Mam wrażenie, że zostały stworzone dla osób takich jak ja - które nie znają umiaru w psiukaniu. Stąd oczywiście ich delikatność i ulotność. 
O wanilii pewnie kiedyś już opowiadałam, zatem mam okazję uaktualnić swoją opinię. To zdecydowanie ostra wersja. W pierwszej chwili bardzo intensywna i przyprawiająca o lekki ból głowy. Z czasem przeobrażająca się w słodką nutę, otulającą nasze szaliki i skórę. Nie czuję w tym zapachu chemii. Jest naturalny, co nie oznacza, że taki oczywisty. Chce się go wąchać i zastanawiać, co takiego w nim się kryje. 
Brzoskwinia jest bardziej uniwersalna. Słodka, odrobinę ciężka z dziwną nutą świeżości. To takie rzadko spotykane, zupełnie kontrastowe połączenie. Niby intensywna, otulająca, a zarazem pobudzająca i odświeżająca. Dobrze zacząć od niej dzień i równie dobrze skończyć. Zdecydowanie dobrze nosi mi się ten zapach. Może całkiem prosty, ale ma w sobie to nieoczywiste coś. 

Jeśli macie na nie ochotę, załapiecie się jeszcze na promocje w sklepach The Body Shop. :)
cena: od 29,90 zł do 55 zł | pojemność: 100 ml | trwałość: 3-4h

wtorek, 20 października 2015

Kamuflaż w płynie - nowość od Catrice

Słynny korektor camouflage od Catrice znają i maja chyba wszyscy. Jeden z najtańszych i najbardziej kryjących kosmetyków drogeryjnych. Zamknięty w małym, czarnym słoiczku, mieszczącym się do każdej kosmetyczki. Poręczny, w pełni wywiązujący się z zadań, jakie stawia przed nim rzesza kobiet od nastolatek, po dojrzałe panie, w końcu, nareszcie doczekał się swojego następcy! :DDD
Liquid Camouflage to dla mnie ulepszona wersja, choć zdawałoby się, że lepiej być już nie może! Otóż - może. Opakowanie, mimo że mniej nieoczywiste, z pewnością jest bardziej higieniczne i po prostu wygodne. Aplikatorem łatwo dotrzeć w niektóre zakamarki naszej skóry, a i poprawki, w ciągu dnia, na mieście nie stanowią już dla nas żadnego problemu. 
Krycie, czyli cecha najważniejsza tego produktu, pozostało niemal bez zmian. Tak, wersja w płynie kamufluje nieco mniej, tylko, czy to aby na pewno minus? Wydaje mi się, że absolutnie nie. Tuszuje wszelkie mankamenty skóry tak jak poprzednik w słoiczku, z tą różnicą, że nie jest aż tak ciężki, aż tak tępy, choć niestety równie szybko na skórze zasycha, więc aplikacja powinna być ekspresowa. 
Dla mnie te dwa korektory to niemal jedno i to samo. Rzadko zdarza się, że ulepszanie kultowego produktu wychodzi na dobre, a tu psikus. Liquid w moim odczuciu to kwintesencja wszystkich zalet słynnego, czarnego słoiczka od Catrice. 

czwartek, 8 października 2015

Odkrycie miesiąca - Maybelline Dream Touch blush

Mimo że tutaj jestem beztroską, młodą kobietą, która porusza głównie błahe, kosmetyczne wątki, w normalnym życiu niestety już nie zawsze jest tak kolorowo, o czym pewnie wszystkie dobrze wiecie. Dlatego też potrzebowałam przerwy, potrzebowałam czasu, aby do mojej głowy wróciła chęć do blogowania i satysfakcja z tworzenia nowych postów. Z przyjemnością mogę Wam oznajmić w ten piękny, choć cholernie zimny dzień, że wróciłam! :)
Recenzji pojawi się cała masa - trochę się tego wszystkiego nazbierało. Było sporo zachwytów, odkryć i też trochę rozczarowań. Ale zacznę od tych pierwszych, a konkretnie od różu idealnego na te chłodne dni. Idealnego do skóry suchej i niemal idealnego do każdego typu urody. 
Maybelline Dream Touch to róż zamknięty w bardzo estetycznym, małym słoiczku. Niesamowicie podoba mi się taka forma opakowania - prosto, przejrzyście i nie wygląda tandetnie. Posiadam odcień nr. 5 Mauve, który pozornie może wydać się nam chłodnym różem, rodem ściągniętym z policzków samej Barbie, aczkolwiek gdy tylko naniesiemy go na skórze, zobaczymy fakt - dosyć jasny, ale z wyraźną nutą ciepła, odcień emitujący naturalny rumieniec. 
Róż jest w kremie, dzięki czemu dostajemy duże pole manewru, jeśli mamy w głowie wizję efektu, jaki chcemy osiągnąc. Spokojnie panujemy nad jego intensywnością, która bądź, co bądź zła nie jest. Kiedy nałożymy nieznaczną ilość z pewnością uzyskamy dziewczęcy look w stylu nomakeup, ale bez problemu też zrobimy z siebie matrioszkę :D
A pomijając te wszystkie indywidualne preferencję, zdradzę Wam dlaczego ten kosmetyk zagościł u mnie na dłużej. Otóż po aplikacji skóra wygląda świeżo. Nie mamy podkreślonych żadnych suchych skórek, a róż nie wchodzi w zmarszczki, czy inne załamania. Jest niczym lekka mgiełka otulająca nas rumieńcem. Mało tego - ta mgiełka w przeciwieństwie do róży w kamieniu, nie wysusza skóry jeszcze bardziej, a przy takiej pogodzie o to nie trudno. Mogłabym ponarzekać jedynie na trwałość, bo róż nie przetrwa całego dnia w pracy, czy całej nocy w klubie, ale można mu to wybaczyć, bo schodzi równomiernie, nie tworząc plam. Z przyjemnością sięgnę po pozostałe odcienie.