wtorek, 27 stycznia 2015

Czekolada bez kalorii

Macie do wyboru tę w formie gęstego, kuszącego kremu. I tę płynną, pocieszającą każdy smętny poranek. Obie niezwykle intensywne w swoim zapachu, ewidentnie luksusowe w użyciu. Czego chcieć więcej? No, może tylko tego, żeby jeszcze były jadalne. Oto i one, kosmetyki Organique!

Przyznam, że seria czekolada chodziła za mną miesiącami. W sumie tylko ona. Pozostałe kosmetyki, oczywiście, niczego im nie ujmując, przy tej linii wypadały w moich oczach po prostu blado. Mam słabość do czekolady w każdej postaci. Czy to ta do spożycia, czy ta przeplatająca się gdzieś wśród kosmetycznych półek, czy gorąca, zastępczyni herbaty.
Organique liczy sobie za swoje produkty spore kwoty. Uważam nawet, że to lekka przesada płacić za masło do ciała 60 zł. Bo na ile ono starczy? Na miesiąc systematycznego stosowania. Serum za niecałe 40 zł to według mnie nieco bardziej opłacany interes, o ile używamy go wyłącznie do twarzy. Do ciała? Kilka użyć i szybko przywita nas dno opakowania. Pojemność masła to standardowe 200 ml, zaś serum połowa mniej, 100 ml. Mamy więc stówkę i kosmetyki brązujące. 

Zacznę od serum, gdyż one docelowo powinno być stosowane pod masło. Początkowo używałam go jednak zupełnie inaczej. Tak jak wspomniałam - na twarz. Nie robił jednak nic szczególnego. Ani nie nawilżał, ani nie przyciemniał skóry, może delikatnie "ujędrniał", aczkolwiek nie jestem też tego taka pewna. Krótko mówiąc, było to bez sensu, dlatego zmieniłam taktykę i dostosowałam się do słów producenta. Jako wspomagacz masła sprawdził się równie kiepsko. 
Połączenie dwóch kosmetyków natomiast, w moim odczuciu daję długotrwały, ładny zapach, porządne nawilżenie (zasługa masła!) i lekkie napięcie skóry. Jestem trochę rozczarowana, bo liczyłam też na naturalnie wyglądającą opaleniznę, a tu nic... Może jakaś znikoma, brązująca mgiełka. Lepszy efekt pod tym kątem uzyskałabym stosując masło Perfecta za 15 zł. Dla mnie kosmetyki z tej serii wabią swoim pięknym zapachem, a później stają się nietrafionym zakupem. Jeśli ktoś kupuje kosmetyk brązujący, to liczy na efekty brązujące, a to że produkt pachnie i nawilża, schodzi na dalszy plan.  Jeśli macie ochotę, odsyłam Was do pozostałych postów poświęconych marce Organique - mydło Aleppo | woski do kominka 


środa, 21 stycznia 2015

3 najlepsze korektory - na wieczór i na co dzień

Ostatnio w moim życiu trochę się dzieje. W sumie sporo. Sporo złego i może to zło mnie konkretnie nie uderza, ale co to za różnica, gdy dotyka bliskich. Przez kilka dni wstecz nie miałam weny i teraz niby wraca, niby nie. Nie chcę robić sobie przerwy od bloga, oczywiście, że nie, bo zdaję sobie sprawę, jak wiele dla mnie znaczy i jak wiele radości daje w te ponure dni, aczkolwiek szczerze przyznaję, że ten rok zaczął się od przykrych zdarzeń, które mam nadzieje dobiegną końca. 

Miło mi, że wpis o wyprzedażach z New Looka był aż tak często przez Was wyświetlany. Jeszcze bardziej miło, jeśli i Wam udalo się upolować coś za te trzy dyszki. Ja testuję buty i powiem z zadowoleniem - niczego im nie brakuje, ani wyglądu ani komfortu dla moich stóp. 
W środku nocy, gdyż wiem, że jutro zapewne mnie tu nie będzie, piszę Wam o 3 moich najlepszych i aktualnie używanych korektorach. O każdym z nich na blogach były hurtowe recenzje, i nie dziwię się. Po prostu warto je polecać, mówić o nich, pisac, pokazywać. Od góry widzicie KIKO Nautral Concealer 01, w środku NYX HD 04 i Catrice 01 Camouflage

Krycie
Pozwolę sobie porównanie podzielić na kilka kateogrii. Zaczynając od krycia, najmocniejsze da nam zdecydowanie Catrice. Sądzę, że nic nie jest dla niego nie od ukrycia, blizny po trądziku, wielkie pryszcze. Następny jest NYX. To przyzwoite krycie, ale raczej na średnim poziomie. Idealnie więc sprawdzi się np. pod oczy, gdzie Catrice w nadmiarze może makijaż obciążać. Ostatni, choć wcale nie najgorszy jest korektor KIKO. Ze względu na swoją konsystencję i kolor pełni on rolę dobrego rozjaśniacza naturalnie przyciemnionych miejsc - skrzydełek nosa, kącików oczu. 

Odcień
Jak widzicie lub nie - na zdjęciu pierwszym, zarówno NYX, jak i Catrice napigmentowane są bardziej żółtymi tonami. KIKO wypada dosyć różowo. 

Cena
KIKO - 25 ZŁ / Catrice - 13 zł / NYX - 24,99 zł

Do jakiej skóry? Na jakie okazje? 
Według mnie Camouflage nie jest korektorem na co dzień. Może przesuszać, może tworzyć efekt maski, może nawet potęgować przetłuszczanie się skóry. Jest niesamowicie gęsty i odrobinę toporny. Osoby ze skórą tłustą, skłonną do przesuszania powinny obchodzić się z nim ostrożnie. Nie znam chyba bardziej kryjącego korektora, ale warto pamiętać, że i z takim nie należy przesadzać, bo efekt maski zawsze i wszędzie wygląda źle. Idealny na "większe" wyjścia. Z kolei NYX i KIKO to typowe dzienniaki. Na pewno nieźle sprawdzą się przy skórze suchej i wrażliwej (szczególnie KIKO) i normalnej, skłonnej do przetłuszczania (NYX). Jeśli zależy nam na większym kryciu, wybieramy NYX, jeśli na efekcie rozświetlającym KIKO. I nie martwimy się o jego różowe tony.

Pojemność i wydajność
Catrice - 3 g / NYX - 3 g / KIKO - 3,8 ml

Patrząc na ilość zużycia, Catrice wyglądałby na najbardziej wydajnego. Ale nie używam go na co dzień, dlatego ciężko mi określić. NYX starczył mi na ponad 4 miesiące! To sporo, natomiast KIKO używam od niedawna i nie dobije do 2. 
W tym przypadku nie polecę Wam jednego, a trzy. To moje ulubione korektory do których wracam. Każdy na innną okazję, na inne okoliczności. A po które Wy sięgacie? 

piątek, 16 stycznia 2015

Wielka wyprzedaż w New Look - (spodnie, buty, torebki po 35 zł)

Nie, żebym namawiała Was do złego. Jeśli limit na karcie został wyczerpany, siedźcie w domu i nie czytajcie dalej. Piszę dziś wyłącznie dla tych, którzy mają drobniaki na boku i nie mają lepszego pomysłu na spożytkowanie ich, niż kupienie mrożonej pizzy i zgrzewki dietetycznej coli. 
Wczoraj popłynęłam i za 140 zł, równe, kupiłam dwie pary butów, spodnie i torebkę. Ha, żeby było mało - nie wróciłam do domu z byle jakimi balerinkami. To botki na sezon, no, naciągany - jesień/zima. W każdym razie, nawet są nieźle zrobione. 
Na jakość spodni też nie mogę narzekać. Dosyć grube, zarazem elastyczne, ładnie przylegają do ciała, czego chcieć więcej? Torebka początkowo wydawała mi się być w brzydkim kolorze, ale jej cena rozwiała wątpliwości. I fakt też, że moją ostatnią torebkę z New Looka w odcieniu trawiastej zieleni mam od niemal 4 lat i wciąż noszę. 
Każda z tych rzeczy kosztowała równe 35 zł. Jak tu nie lubić wyprzedaży? Zdradziłam sekret, gdzie warto iść, teraz Wasza kolej :D Śmiało, śmiało. 

środa, 14 stycznia 2015

nie, nie i nie - bubel miesiąca!

Jeszcze do końca stycznia sporo czasu zostało, wiem, ale po prostu nie wierzę, że natrafię na coś gorszego... Yves Rocher znam od dawna! To jedna z moich ulubionych marek kosmetycznych i miałam do nich wielkie zaufanie..
Krem do twarzy Ensoleillant Sun Shine, nawilżająco - brązujący (19,90 zł / 50 ml) kusił mnie jak cholera! Tym bardziej, że w okresie zimowym moja twarz staje się niemal śnieżnobiała i nie wygląda to ciekawie, ani zdrowo, rzecz jasna. Nie powiem, żeby przyciągnęło mnie jakoś szczególnie opakowanie, raczej sam fakt, że balsam do ciała z tej serii sprawdził się u mnie rewelacyjnie. Konsystencja nie zwiastuje żadnych problemów. Jest kremowa, dobrze się rozprowadza. Możemy nabrać wątpliwości, gdy zaobserwujemy wchłanianie się kosmetyku w naszą skórę. Trwa to dosyć długo, a na końcu odczuwamy nieprzyjemny film, skóra się świeci.. 
Ale to dopiero początek. Po kilku godzinach niemal w każdym zagłębieniu,oczom ukazują się pomarańczowe plamy. Co dziwniejsze, reszta twarzy pozostaje niemal nietknięta brązem. Blada, jak była, tak jest. Pozostaje więc myśleć, że krem w nadzwyczajny sposób przemieszcza się i gromadzi w załamaniach Trochę czary..W każdym razie efekt jest tak opłakany, że nie mogę pokazać Wam zdjęcia szminek na ustach, bo na każdym uchwyciłam swe zacne plameczki. Zapomniałabym odnieść się do właściwości nawilżających.. Ich moi drodzy nie ma. PORAŻKA :DDD
... porażka niczym jakość zdjęć przy tak beznadziejnym świetle! To mnie smuta! :(


niedziela, 11 stycznia 2015

KIKO - kosmetyki genialne

Oznajmiam, że odwiedziłam KIKO w Arkadii i kupiłam sobie kilka rzeczy. Gdyby nie fakt, że byłam bardzo ciekawa ich kosmetyków, wyszłabym z tego sklepu w mgnieniu oka. Nie jestem osobą przesadną, nie czepiam się szczegółów,jestem dorosła, pomimo że młoda i naprawdę nie wyobrażam sobie, jaki poziom kultury reprezentuje sobą wymalowana dziewucha, zwracając się do mnie na TY, jak do koleżanki. Jestem takim zachowaniem totalnie zniesmaczona. Pytając sprzedawczynię o cokolwiek oczekuję odpowiedzi na jakimś poziomie, a nie "yyy, no wiesz". To totalna bezczelność. Wisienką na torcie było czekanie przy kasie, mimo że żywa dusza przede mną nie stała, aż panienki nagadają się i łaskawie mnie obsłużą, co jak już się stało i tak nie przerwało ich pogawędki o facetach, bo jaka to dupa z niego nie była! KIKO nie jest jeszcze mega dobrze znaną firmą w Polsce i jak tym sposobem chcą zachęcić ludzi, to współczuję. Każda potencjalna, młodsza klientka wyjdzie. I nie, nie przesadzam. Ja, gdy pracowałam w sklepie, to nawet do głowy mi nie przyszło, żeby zwrócić się do kogoś na Ty, nawet jeśli ta osoba wydawała mi się być moją rówieśniczką, czy rówieśnikiem. Obsługa to dla mnie totalne nieporozumienie w tym sklepie i więcej tam nie pójdę. 

Co do kosmetyków jest tak, jak myślałam. Przyciągają uwagę i można by było wybierać i wybierać. Jest spora gama kolorystyczna szminek i lakierów, choć brakowało mi wśród tych pierwszych chociażby bordowych, czy ciemnych, winnych odcieni. Są też podkłady, korektory, róże, bronzery i w znikomej ilości kosmetyki rozświetlające. Znajdziemy też jakiś zalążek kosmetyków do pielęgnacji. I najważniejsze - wybierając się tam teraz, trafimy na spore promocje. 
Właśnie z tych rzeczy objętych promocją wybrałam sobie trzy cienie do powiek w postaci grubej kredki z serii Daring Game. Były przecenione o połowę, kosztowały 16,90 zł. Skusiłam się na piękne złoto, intensywną, butelkową zieleń i ciemny fiolet. Wszystkie posiadają mnóstwo drobinek. Bardzo dobrze aplikują się na skórę i są niezwykle intensywne! Pigmentacja krótko mówiąc powala, jedno przeciągnięci i WOW!
Nadają się raczej na ruchomą powiekę, chyba, że nałożymy je w załamaniu i ekspresowo rozetrzemy. Cienie dosyć szybko zastygają, a wtedy nic ich nie ruszy! Są mega trwałe! Nigdy wcześniej nie widziałam takich cieni. Mogę trzeć skórę, a one pozostają nietknięte! Jedynie płyn do demakijażu jest w stanie sobie z nimi poradzić, bo sama woda nawet ich nie rozmaże. Nie potrzebują żadnej bazy, po całej nocy imprezowania będą w pierwotnym stanie. 
Wśród odcieni widziałam jeszcze piękny beż, wpadający w róż. Naprawdę jest w czym wybierać. Na pewno te jaśniejsze sprawdzą się świetnie w lato. Natomiast ciemne są pozycją obowiązkową na karnawał 2015! To cienie idealne :) A Wy odwiedziłyście już KIKO? 

Tak wyglądają na skórze, choć światło trochę przebiło fiolet - w rzeczywistości jest ciemniejszy. 

piątek, 9 stycznia 2015

5 pomysłów na wykorzystanie mydła Aleppo

To mydło cieszy się popularnością wśród blogerów niemniej niż BB, TT, czy paletki Sleek. Swoją uniwersalnością podbija serca coraz to większej rzeszy fanów. Oczywiście, ma też przeciwników, którzy nie dostrzegają w nim tego całego uroku i twierdzą, że jest zdecydowanie przereklamowane, bez większych powodów zachwalane. I w końcu, kto ma rację? Moje skromne ja znajduje się wśród wielbicieli Aleppo, ceniących sobie fenomenalnie oczyszczoną skórę! Wielkie tak! 
Moje mydło pochodzi z Organique, a jego stężenie waha się między 12%, a 15%. Kosztowało ok. 12 zł za 100 g. Niemal od razu zaczęłam je testować i wymyślać nowe zastosowania, którymi chciałabym się z Wami podzielić. Jasne - jedne sprawdziły się u mnie lepiej, drugie gorzej. Warto jednak pamiętać o indywidualności w sferze pielęgnacji, każdy skóra, czy włos jest przecież inny!
1. Zwalczanie łupieżu 
Raz na jakiś czas, może takich epizodów jest trzy, czy dwa w ciągu roku na mojej głowie pojawia się łupież. Jest to dla mnie potwornie męczące. Moja skóra robi się wtedy bardzo sucha i prószy niczym śnieg w piękny zimowy dzień. Może z tydzień temu, albo trochę więcej, co 3 dni zaczęłam myć włosy Aleppo i problem znikł. Fakt włosy były później paskudnie sztywne, ale nałożenie odżywki przecież nie jest problemem. Zyskałam oczyszczenie, chyba maksymalne i w co trudno mi uwierzyć - łupież znikł na tyle, że przestał być widoczny tak gołym okiem. 

2. Niweluje drobne zaskórniki
Jeśli chodzi o wszelkie małe krostki, potówki i inne obrzydlistwa, które lubią pojawiać się na ramionach, na plecach, czy innych częściach ciała, to mydło Aleppo jest dla nich bezkonkurencyjnym pogromcą. 

3. Pomaga porządnie zmyć makijaż
Nic lepiej nie zmywa mi z twarzy podkładu, kryjącego korektora, pudru, bronzera, różu... Wprawdzie oczu tym mydłem nie próbowałam zmywać, ale do buźki jest świetny. Nie muszę szorować skóry stertą wacików i litrem płynu do demakijażu. 

4. Przygotowuje skórę do zabiegów pielęgnacyjnych
Już wyjaśniam, co mam na myśli. Więc..zanim nałożymy na skórę regenerujące masło, dobrze jest wcześniej umyć ciało Aleppo. Dobrze je oczyści, dzięki czemu kosmetyki lepiej wchłoną się w naszą skórę, a ich działanie zwiększy swoją efektywność. 

5. Łagodzi 
W moim przypadku, mydło łagodzi podrażnienia powstające po depilacji. Nie szczypie i nie potęguje bólu, jak inne produkty, co jest dla mnie ogromną zaletę.
Dodam na koniec, że Aleppo może też pochwalić się niezłą wydajnością. Teraz mam wielką ochotę na kolejne, innych marek. A do czego Wy używacie tego magicznego mydła? :D

środa, 7 stycznia 2015

Hit, czy kit?

W sumie znaleźć woski, które ewidentnie mogą konkurować z YC to wielkie wyzwanie. Coraz to nowe firmy nie boją się, przyjmą oczekiwania klientów na klatę, tylko z jakim skutkiem? Dostając za 7 zł ideał, albo niechętnie szukamy czegoś innego, albo porównujemy krytycznie, nie pozostawiając suchej nitki. I nie ma co się dziwić, nasze nosy zostały przyzwyczajone do czegoś dobrego. Wręcz niezastąpionego.
Miałam okazję wypróbować dwa woski marki Organique. Kosztują ok. 6 zł, ale są dużo mniejsze od YC, co możecie zobaczyć na zdjęciu. Bez sensu jest więc łamanie ich na części. Używam całego, tylko po prostu nie wyrzucam go po pierwszym stopieniu, ale po kilku. 
To jedynie 14 g przyjemności. YC oferuje nam aż 22. Spora różnica, prawda? Poza tym wydaje mi się, że zapachy Organique są prostsze, płytsze, mniej skomplikowane. Dla jednych może to lepiej, dla innych nie. Ja posiadam bananowe landrynki i grejpfrutową fantazję. 
Oba są przyjemne. Grejpfrut to intensywne cytrusy, genialne na lato, orzeźwiające, świeże. Natomiast landrynki są słodkie, nieco mdłe, dla wielbicieli słodyczy. Świetnie wpasują się w klimat późnego, chłodnego wieczoru. Trwałość i moc zapachu oceniam dobrze. Może nie dorównują YC, ale depczą im po piętach. Po 3-4 użyciach wosków wciąż czuję zapach, choć oczywiście nie tak, jak przy pierwszym. Plusem wosków Organique jest opakowanie. Estetyczny kartonik, czytelna etykietka, to z pewnością to, czego brakuje mi w YC. 
Woski mogę polecić tym, którzy szukają czegoś innego. Tym, którym YC może trochę się znudziło. Ci z kolei, którzy nie są otwarci na nowości powinni odpuścić, bo mogą się rozczarować. I ostatnia sprawa - mam nadzieję, że Organique wypuści wkrótce bardziej zwariowane zapachy! Udanego dnia!

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Nowości

Pogoda była dziś piękna, nie mogę powiedzieć, że nie, ale mimo to, nie jest to mój dobry dzień. Coś kiepsko się czuję, w sumie nic mi się nie chcę, ćwiczenia zrobiłam z trudem, a zdjęcia z jeszcze większym. Teraz planuję wyjść na spacer i nabrać trochę powietrza, zanim odpadnie mi głowa. Boli i boli od rana.... :C
Tak się złożyło, że zapomniałam Wam pokazać i trochę powiedzieć o dwóch zapachach z Avonu. Dostałam je od siostry i przyznam, że trochę zastanawiałam się, czy w ogóle o nich pisać. Nie jestem fanką zapachów tej firmy i mało które robią na mnie wrażenie. Poza tym, wydaje mi się, że większość jest dosyć płytka, podobna, nietrwała i mało oryginalna. 
Ale skoro już i tak siedzę i nie robię niczego pożytecznego, to przynajmniej trochę Wam poopowiadam. A nóż, ktoś się waha nad tymi perfumami. Femme mam o pojemności 30 ml. Może to i dobrze, bo nie wiem, czy zużyłabym więcej :D Nie są brzydkie, kwiatowo-owocowo-piżmowe. (nuta głowy: różowy grejpfrut, śliwka, fiołek  nuta serca: płatki jaśminu, dzika orchidea, magnolia  nuta bazy: bursztyn, brzoskwiniowa skórka, nuty leśne, piżmo).  Ja wyczuwam w nich  bardziej owocowe nuty, niż te kwiatowe, czy piżmowe. Grejpfrut i brzoskwinia, zdecydowanie dominują. Przy pierwszym psiknięciu te perfumy to dla mnie tani dezodorant. Alkohol i trochę tam słodyczy dla oszukania nosa. Następnie wspomniana ładna owocowa nutka. I na sam koniec totalna nicość. Co najlepsze - między tymi trzema etapami, odległość czasowa to maksymalnie pół minuty. 
Albo tak słabo czuć je na mnie, albo ja tak słabo je na sobie wyczuwam. Ciężko mi zatem ocenić ich trwałość. Zapach zresztą też, aczkolwiek na pewno jest słodki, na pewno przeważają owoce i na pewno jest przyjemny, choć niewyróżniający się absolutnie niczym. 
Little Gold Dress to inna bajka. Możemy tu mówić o jakiejkolwiek elegancji  o głębi zapachu, a kategoria nawet podobna. Nuty zapachowe to mandarynka, jaśmin i bursztyn. Pierwsze psiknięcie i szok! Nie wylewa się intensywny aromat alkoholu! To coś świeżego, jakby niedojrzałe jeszcze cytrusy. Następnie coraz cieplej i cieplej. I to ciepło bursztynu, dojrzałych mandarynek, jaśminu zostaje z nami na wiele, wiele godzin. Delikatna powłoczka jest taka orzeźwiająca, a zarazem ciężka. To zapach dobry na zimę lub jesień. Na wieczór lub noc. Na specjalną okazję. 

I pomyśleć, że początkowo to Femme zrobił na mnie dobre wrażenie! A tu punkt dla małej, złotej!

niedziela, 4 stycznia 2015

Jędrniejsza skóra? To może Ci pomóc!

Tata nie jest zadowolony, bo w domu zaczęłam obiady robić ja. Dietetyczne. Smaczne, sycące, ale bez zbędnych kalorii. Z większą ilością warzyw. Nikomu to przecież nie zaszkodzi, tylko przyniesie korzyści. Teraz, gdy mam czas dla siebie, a potrwa to niestety miesiąc lub dwa, postaram się zrobić wszystko, co w mojej mocy by wrócić do formy, bo tęsknię za czasami, gdy dzień w dzień chodziłam na siłownię, dokładnie patrzyłam co wkładam sobie na talerz. Ale dziś nie o tym.
Wśród kosmetyków siostry leżały sobie dwie, rzadko kiedy lub wcale używane zabaweczki, których aż szkoda było nie wykorzystać. Otóż bańki chińskie to genialna inwestycja, gdy tylko wiemy, jak ich używać. Kosztują niewiele 20-30 zł, a w opakowaniu mamy zazwyczaj 4 sztuki o różnej wielkości. Na początek zalecane jest używać najmniejszej, a z czasem coraz większych. Oczywiście, cała zabawa nie polega na przyklejeniu bańki do skóry, haha, tu chodzi o masaż bańką. Przyczepiam ją do skóry, zasysamy (przez pierwsze kilka, kilkanaście dni) dosyć lekko i przesuwamy po skórze w kierunku serca. Najlepiej wcześniej posmarować skórę np. tłustą oliwką lub balsamem. Gdy skóra zacznie się zaczerwieniać, należy masaż zakończyć. Polecam Wam filmiki, gdzie zobaczycie, jak prawidłowo wykonywać masaż - KLIK i KLIK. I - KLIK
Efekt ujędrnienia jest gwarantowany, jeśli będziecie systematycznie, minimum co 3 dni wykonywać masaż. Ale uwaga - jeśli macie krwiaki, pęknięte naczynka, bardzo wrażliwą skórę, problemy z krzepliwością krwi lepiej skonsultować to z lekarzem, żeby nie zrobić sobie krzywdy. A siniaki każdy kiedyś miał, więc myślę, że nie ma się czego obawiać, tylko jak już powiedziałam, trzeba chcieć i robić to regularnie.
Kolejną rzeczą, która pomoże nam ujędrnić skórę, ale też zmniejszyć widoczność rozstępów jest DermaRoller. Możemy go kupić za 50 zł, a możemy też za 300. Ja jednak bardziej skłaniam się do tańszej wersji. To tylko "rolka z igłami". Jasne, jakość wykonania jest ważna, ale nie płaćmy za markę. Warto pamiętać, żeby przed każdym użyciem dezynfekować roller. Należy nim delikatnie wbijać się w skórę i regularnie powtarzać "taki masaż". Na pewno jest to bardziej inwazyjna metoda niż masaż bańkami chińskimi, jednak jeśli chodzi o rozstępy, to zdecydowanie częściej zachwalana. Polecić Wam mogę filmik - KLIK, jeśli chcecie dowiedzieć się więcej :)

Ja na razie wybrałam bańki. Nie chcę skóry katować tymi dwoma gadżetami jednocześnie. Jestem zadowolona i z niecierpliwością czekam na jakieś spektakularne efekty, choć oczywiście, zdaję sobie sprawę, że piękna skóra to też zdrowe odżywianie i wylany pot podczas ćwiczeń. 

sobota, 3 stycznia 2015

Nowości z Mac

Jeśli szybko nie opanuję swej żądzy, to będę bankrutem roku, który na dobrą sprawę jeszcze się porządnie nie zaczął. Chcę więcej i więcej. Rzadko kupuję teraz inne szminki. W głowie mi tylko te z Maca. Jak dowiedziałam się o promocji w Douglasie to nie mogłam odpuścić. Kliknęłam chociaż dwie, aczkolwiek był to ciężki wybór. Nie lubię drobinek, perłowego i metalicznego wykończenia, a pech chciał, że kurier przyniósł mi dwie piękności, z czego jedną trochę za bardzo jak na mój gust błyszczącą. Nie mogłam się jednak długo gniewać. Wszystko było ładnie zapakowane, oczywiście - niemacane i dostarczone w ekspresowym tempie. Co ważne - jedna szminka kosztowała 60 zł, a nie 86. To się opłaca, aczkolwiek należy wziąć pod uwagę też koszta przesyłki ;)) Niestety "odbiór osobisty" nie wchodzi w grę.
Zacznę od brzydszej, nie obraź się Violetta :D Fioletowa, tajemnicza, pełna mini drobinek, o lekko metalicznym wykończeniu zakwalifikowanym do Amplified. Co tu dużo mówić, wyobrażałam sobie, że jest ciemniejsza, że kolor jest czysty, kremowy bez świecidełek.
Przejrzałam wiele jej zdjęć i nie wiem, dlaczego nie dopatrzyłam się migoczących drobinek, chociaż...na moim zdjęciu też ich nie widać, a na ustach już tak. Trochę się rozczarowałam, ale nie będę mówić, że rzucę ją w kąt. Zamierzamy się polubić, mimo tych wad.
Druga szminka to klasyk, którego za bardzo nie miałam w swoich zbiorach. Jak zastanawiam się, czego oczekuję od czerwonej szminki, to na myśl nasuwa się od razu - "ma nie podkreślać żółtej barwy zębów". Reszta wymagań - standardowo. Brave Red to przepiękna, malinowa czerwień. Na skórze nie ma ona nic wspólnego z odcieniem w opakowaniu. Jest odważna, fakt, ale taka wiecie - z klasą, nieprzesadzona, elegancka i zmysłowa. I nieoczywista. Wykończenie moje ulubione Cremesheen. Nie posiada błyskotek, jest kremowa, idealna w całej tej swojej prostocie.
Cóż, jeszcze wiele jest kolorów, które pragnę przygarnąć. Przede wszystkim fiolet idealny - Heroine. Dorwę ją jeszcze w tym miesiącu, może być tego pewna :DDD I Rebel, ją też muszę mieć.  Różne są uzależnienia, ale to mi ani odrobinę nie przeszkadza, miłej nocy!

piątek, 2 stycznia 2015

Róż za gorsze z Biedronki, oczywiście!

Dobry nastrój mnie nie opuszcza, nawet po obejrzeniu zdjęć z Sylwestra. Czy tylko ja mam tak, że patrząc w lustro, myślę sobie " nie jest źle, fajna jesteś :DDD", a później nadchodzi to okrutne zderzenie z rzeczywistością...patrzysz i nie wierzysz...ten mały pączek bez szczypty wdzięku, rozmazany, z afro na głowie, to naprawdę JA?! Why? Dlaczego los tak krzywdzi, hihi. A wychodząc z domu przypominałam błyszczącą gazelę na czerwonym dywanie, co za niesprawiedliwość! Tak to bywa, niestety. Było, minęło, nie wracam do tego. Powiem tylko jeszcze, że oby ten rok był równie udany, co poprzedni. Jeśli dla kogoś nie był udany, to 2015 musi być w takim razie udany podwójnie, innej opcji nie przewidujmy. Liczę na to, że opiłyście swoje zdrowie, swoje szczęście, swoją miłość i sukcesy, które przyjdą wielkimi krokami, w niespodziewanych momentach :) 


Wróciłam dziś do świata żywych. Głowa nie boli, w koszu leżą trzy butle wody. Ale jakaż ja jestem zmotywowana do pisania, pomijając fakt, że troszkę weny brak, zacznę od kosmetyków ładnych, kolorowych, cieszących oko i dostępnych w naszych ukochanych Biedronkach. Róże w postaci kremu, właściwie kremowego tintu marki Bell zauważyłam, kiedy to robiłam spożywcze zakupy do domu. Nie mogło być inaczej, stały sobie idealnie ułożone (szok!), niemacane, a pod nimi cena 7, czy 8 zł. Niestety kolory znalazłam tylko dwa, możliwe, że więcej nie ma, ale zadowoliłam się i tym, bo kogo nie uszczęśliwiłaby soczysta pomarańcza i równie piękny róż? 

Nazywają się Sunny Peach i Nude Rose. Ich pojemność to całe 9 g. Szata graficzna przejrzysta, estetyczna. Opakowanie praktyczne. Kiedy wydobędziemy produkty na skórę, możemy się nieco przestraszyć, gdyż kolor jest niesamowicie intensywny. Na policzku na szczęście zdecydowanie gaśnie i tworzy delikatną, subtelną, otulającą powłoczkę. 

Trwałość nie powala, ale co to za problem aplikować kropelkę? Dla mnie żaden. Moim zdaniem to świetne róże dla osób początkujących. Nie narobią sobie nimi plam i zobaczą, jak naprawdę róż powinien wyglądać na twarzy, czyli - świeżo i dyskretnie! Zapewne spodoba się też posiadaczkom wrażliwej skóry, skłonnej do przesuszenia, gdyż nie spotęgują tego problemu. Jestem z nich zadowolona. Za takie pieniądze, jakość jest na najwyższym poziomie. W lato, do lekkiego makijażu będą jak znalazł, ale też teraz, gdy szaleje wiatr i mróz okażą się przyjemniejsze niż te w kamieniu. 


Jak Sylwester? Jak Nowy Rok? I jak róże, może ktoś z Was także je ma? :)