czwartek, 30 października 2014

Kosmetyczne nowości

Dziś będzie dosyć krótki wpis, ponieważ, chyba wszystkie pokłady weny twórczej wyczerpałam na moim drugim blogu. Wygadałam się, powiedziałam, co mi leży na sercu, a teraz ze spokojem przechodzę do kosmetyków, które nie tak dawno otrzymałam od firmy Bio IQ.

W mojej paczce znalazł się balsam do ciała, żel pod prysznic i szampon do włosów. Testy zostały rozpoczęte i na razie ciężko mi cokolwiek powiedzieć. Na pewno za jakiś czas będziecie mogli spodziewać się całkiem obszernej recenzji.


Szampon do włosów dedykowany jest wszystkim rodzajom . Ma za zadanie oczyszczać i nawilżać oraz zapobiegać wypadaniu.  200 ml / 41 zł

Balsam do ciała również jest uniwersalny. Odżywia i ochrania naszą skórę, nadając jej jedwabisty i promienny wygląd. 200 ml/ 57 zł

Żel pod prysznic oczyszcza i tonuje skórę, sprawia, że jest gładka i odświeżona.
200 ml / 30 zł


Skład kosmetyków (w prawie 100% naturalny) zdecydowanie tłumaczy wysoką cenę. Jednak jak się sprawdzą - tego jeszcze nie wiem. Jeśli macie ochotę poczytać o marce Bio IQ nieco więcej, odsyłam do ich strony - klik. Zapraszam wkrótce na recenzję i pytam o Wasze doświadczenia z tą firmą? :)

środa, 29 października 2014

Linkuję - ciekawe posty na innych blogach

Ciężki etap w mym życiu nastał i brzmi on - co zamierzasz zrobić ze swoim życiem, ale pomału zaczynam się określać i działać. Nic samo nie przychodzi, a jak przyjdzie, to szybko odejdzie, więc uzbrajam się w cierpliwość i samozaparcie. Działam i nie daję za wygraną, nie słucham rad. 

Dziś nie marudzę, nie oceniam kosmetyków, dziś linkuję to, co zaciekawiło mnie u Was. Odruchowo spojrzałam na swoje stopy po przeczytaniu, a właściwie w trakcie tekstu pokaż mi stopy, a powiem Ci kim jesteś. Odsłona mankamentów pozornie zadbanych kobiet, strzał w dziesiątkę. 

Pozazdrościłam też tym, którzy potrzebują wizytówek , och ile ja bym miała pomysłów! Autorka bloga wie, jak zainspirować twórczych leniuchów, a to co potrafi stworzyć jest po prostu piękne. 

Dynie są wszędzie, a Wy macie już swoją? Mi w tym roku wyszła tak straszna, że aż śmieszna, mówiąc poważnie - 6-latek zrobiłby ładniejszą, aż żałuję, że nie przerobiłam jej na dyniowy syrop, przynajmniej do czegoś by się nadawała, a tak - nie pełni nawet funkcji ozdobnej :D

Zaczęłam bardziej przyglądać się swojej twarzy i dostrzegłam w niej coś, o czym mówiła autorka bloga Azjatycki Cukier. Girlandy to dokładnie to, co mam, a czego nazwać nie potrafiłam. Bez nich zdecydowanie moja twarz, wyglądałaby lepiej, dlatego chyba pora z nimi walczyć..

Na koniec, zachęcam Was do obejrzenia horroru Obecność i zapoznania się z Warrenami, którzy zajmowali się przypadkami paranormalnymi. Naprawdę - można się w ten temat wciągnąć. 

A co Wy ciekawego przeczytałyście dziś? :)

wtorek, 28 października 2014

Niegdyś biedronkowy hit

Kto ich nie pamięta? Kto ich nie miał? Zdjęcia zrobiłam już dawno, dawno temu, a kompletnie zapomniałam o nich napisać kilka słów. A przecież, nie obeszły się bez szumu w blogosferze.

Plasterki celujące centralnie w nasz nos przywracały nadzieje na pozbycie się zaskórników i innych nieprzyjemności. Purederm dostępne były w Biedronce, ale możemy je spokojnie znaleźć w innych sklepach, lub najłatwiej - przez internet. Kosztują do 10 zł. Znana jest mi wersja klasyczna i zielona herbata (czerwone i zielone opakowanie). W moim odczuciu jednak prawie niczym się nie różnią. 

Nie będę ukrywać. Dla mnie zachwyt nimi jest nieco rozdmuchany. Plasterki dobrze przylegają do nosa, ale po ich odklejeniu przeżywamy małe rozczarowanie. Nie ma efektu "wow". Śmiem twierdzić, że lepszy uzyskamy za pomocą dobrego peelingu, czy maseczki oczyszczającej. Z lekkim niedowierzaniem czytałam pozytywne recenzje. Nie twierdzę, że plasterki nie robią nic, jednak na pewno nie jest to natychmiastowa rewelacja, a nawet regularne stosowanie owej rewelacji nie przyniesie. Szczególnie wersja czerwona. W zielonej jest jakiś cień nadziei. 

Coś tam oczyszcza, niewiele bo niewiele. Ale nie mogę powiedzieć, że wcale. Byłoby to jakąś zaletą, gdyby nie fakt, że okropnie skórę wysusza. Zdecydowanie jestem na nie i to już kolejny biedronkowy hit, który u mnie się nie sprawdził. Mam do nich pecha. 

niedziela, 26 października 2014

Podwójne rozczarowanie

O tej masce już kiedyś Wam pisałam. I z tego co pamiętam nie narzekałam na nią zbytnio, możliwe, że byłam z jej działania nawet zadowolona. Jednak po tak długim czasie, gdy przyszło mi jej używać wraz z szampon z tej samej linii, zwątpiłam w Biovax. To się w głowie nie mieści :O 

Keratyna + Jedwab kusi i zachęca. Szczególnie posiadaczki włosów grubych, trudnych do opanowania, gęstych. Postanowiłam, będąc w Super-Pharm wypróbować tego duetu, łudząc się, że moja fryzura zostanie ujarzmiona. I została, owszem, tylko kompletnie nie tak, jakbym chciała. 

Szampon i maska z tej serii okropnie włosy obciążają. Ale zacznę od początku, od szamponu. Nie spełnia on swojej podstawowej funkcji - nie oczyszcza włosów, ani trochę! Resztki lakieru, olejki, pozostaną nietknięte. Dodatkowo da nam efekt nieświeżości i oklapnięcia. Nie zapomni też o sklejeniu, szczególnie nieco dłuższych włosów i utrudnieniu ich rozczesania. 

Maska efekt zmokłego psa spotęguje. I sprawi, a może to sprawia szampon, że będą szorstkie i nieprzyjemne w dotyku? Nie wiem, nie chcę już wiedzieć. Szampon pójdzie na żel pod prysznic, na maskę pomysłu nie mam Włosowa tragedia i pomyśleć, że stworzyła ją marka, do której należy genialna maska do włosów ciemnych, czy rozjaśnianych. WHY? 

sobota, 25 października 2014

Wasz hit, mój kit

Dosyć często mam tak, że to, co w blogosferze urasta do rangi hitu, w moim przypadku okazuje się kompletnym bublem i nieporozumieniem. Tym razem nieznośnym dla mojej skóry, ale też i oczu..

Płyn micelarny BeBeauty z naszej cudownej Biedronki chyba ma już każda kobieta. Niektóre wykupywały go nawet hurtowo, porównywany bywa do najlepszych. Rzekomo jest świetny, a do tego tak niewiele kosztuje. Jak mogłam nie wypróbować? Najpierw sięgnęłam po niebieską wersję, którą ma moja siostra. Ból, pieczenie, zmywam. Oczy go nie polubiły. Nie poddałam się. Spróbowałam różowej, bo przecież ta na pewno lepiej się sprawdzi, to hit! 

Nie sprawdził się. Początkowo nie powodował pieczenia, ale sposób w jaki usuwał makijaż pozostawiał wiele do życzenia. Męczyłam się i męczyłam, i zużywałam całą masę wacików. W połowie nielubianej butelki oczy, a nawet i skóra zaczęły reagować na niego niemal alergicznie. 

I to jest płyn micelarny do skóry delikatnej i suchej? Albo niebieski - do wrażliwej?! Oj, mówię mu stanowcze nie. U tych z Was, u których się sprawdził - można pozazdrościć. Mi nie zostaje nic innego jak dopłacać i sięgać po swoje sprawdzone kosmetyki do demakijażu. 

Może ktoś też miał z nim niemiłe przygody? Powiedźcie, że tak, bo zacznę myśleć, że krąży nade mną fatum, przez które wszystkie ulubieńce blogosfery kompletnie się u mnie nie sprawdzają. 

piątek, 24 października 2014

Zrób dziś coś pożytecznego

Długo się zbierałam z tym, ale dziś już mogę zaprosić Was na stopniowy zarys mojego drugiego bloga pozytecznie.blogspot.com. Cały zamysł tkwi w drobnych czynnościach, które wykonujemy codziennie. Chodzi mi o pewne wybory - kupić, czy zrobić, wrzucić do mikrofalówki, czy poeksperymentować w kuchni, poszperać w lumpeksie, czy zamówić z sieciówki. Chciałabym, żeby ten drugi blog był zupełnie odcięty od kosmetyków, żeby był bardziej o mnie. O sprawach tylko pozornie nieistotnych.
Dajcie mi trochę czasu na rozkręcenie się, a mam nadzieje, że podołam i poprowadzę dwa blogi. 

czwartek, 23 października 2014

Wielbicielka miodu

Cieszę się, że mamy czwartek. Dziś mam tylko lektorat, a to oznacza, że nie męczę się na idiotycznych ćwiczeniach, że nie słucham bezsensownych wykładów. Owszem, są jakieś ciekawe elementy, zawsze się znajdą, ale jest ich tragicznie mało i mój zapał do nauki maleje z dnia na dzień. To tak jakbym była w miejscu, gdzie nie chcę być. Robiła coś z wyprzedzeniem na przyszłość, wiedząc już teraz, że tego nie czuję. Jestem na etapie szukania, co bardzo mnie męczy. Stajesz się dorosły i choć masz swoje zainteresowania, wiesz co lubisz, czego nie, to mimo wszystko nie potrafisz powiedzieć, co w życiu chcesz robić. 

W dodatku pogoda..coraz silniej działa na mnie. Raz jest piękna jesień, innym razem deszczowy koszmar (szczególnie dla włosów :D ). Mam ochotę takie dni przespać, przeleżeć w łóżku z kubkiem herbaty i czekoladą z orzechami. Energia na poziomie zero. 

Dziś trochę więcej o miodowym kremie TBS. Bardzo lubię tę markę i rzadko kiedy jestem niezadowolona z ich kosmetyków. Tym razem oczywiście, żadnych rozczarowań nie było. Ich kremy do rąk są w moim odczuciu dedykowane skórze normalnej. Do naprawdę treściwych, regenerujących chyba im daleko. A przynajmniej wersji z serii HoneyMania

Jest w miarę gęsty, ale o konsystencji nieco żelowej, dlatego bardzo szybko wtapia się w skórę. Pozostawia na niej cienką warstwę, która nie zaburza naszego komfortu, za to wyczuwalnie wygładza i poprawia wygląd dłoni. Zapach, choć słodki, faktycznie miodowy, nie jest ciężki i nie pachnie tym miodem w taki wyobrażalny dla nas sposób. To skomplikowana mieszanka. 

Kosmetyk dobrze nawilża, odżywia, nadaje skórze zapach i młody wygląd. Na okres jesień/zima jest pozycją obowiązkową w torebce. Naprawdę polecam..chyba że Wasza skóra jest przesuszona, w takim wypadku krem może się okazać niestety za słaby w swoim działaniu. 


19 zł (cena promocyjna) / 30 ml 

Podkład jak..waniliowy budyń

Czasami, a nawet dosyć często zdarza się, że kosmetyk jest jednocześnie mega hitem i paskudnym bublem. I tak też było tym razem - z korzyścią dla mnie. Zyskałam bowiem podkład dobry dla mojej skóry, w pełni zaspokajający jej potrzeby. 

(nie wiem czemu tak wyszedł, ale podkład nie jest zmieszany z kremem, czy rozwarstwiony!)
Revlon PHOTOREADY (odcień 002 Vanilla) to według mnie świetna alternatywa dla sławnego Colorstay. Jest lżejszy i z pewnością zrobienie sobie krzywdy na twarzy w formie maski jest mało prawdopodobne. Posiada półpłynną konsystencję, szybko się rozprowadza. Kryje w stopniu średnim (ale myślę, że większość kobiet nie wymaga mocniejszego), więc na większe niedoskonałości, lub na przebarwienia proponowałabym jednak korektor (np. świetny z NYX'a). 

Sam może nie być trwały i skóra skłonna do błyszczenia się na pewno nie będzie wyglądać dobrze. Z   dopasowanym pudrem i korektorem tworzy zestaw niezastąpiony każdego dnia. Jego wykończenie dla mnie jest takie właśnie na co dzień. Delikatne, dziewczęce, naturalnie i w pozytywnym tego słowa znaczeniu - świecące. Nie każdy to lubi, więc wielbicielki perfekcyjnego matu, idealnej gładkości, stu procentowego krycia, zakup powinny porządnie przemyśleć. Colorstay kojarzy mi się z zimą, wielkimi uroczystościami lub geometrycznymi, czysto twórczymi makijażami. Ten natomiast to przywołanie wiosny, subtelności, całego tego czaru, który siedzi w kobiecie :)

niedziela, 19 października 2014

Takie weekendy, to ja rozumiem

Po maturze już zapomniałam jak to jest mieć wolny weekend. Pracowałam wtedy i sobota, czy niedziela niczym nie różniła się dla mnie od poniedziałku. Teraz chodząc na studia, czuję się tak jakbym wróciła do liceum! To przyjemne uczucie, powiem szczerze. Zabrałam się dziś za Obecność, tylko niestety mama w roli towarzysza, szybko zasnęła i przerwałam film, który właściwie aż tak mnie nie zaciekawił, zjadłam dobry obiad, krążki kalmarowe, może zdrowe nie są, ale naprawdę pyszne, wypiłam ulubione, no prawie ulubione piwo, trochę posprzątałam.. Niedziela minie na bardziej pożytecznych zajęciach, jednak przed poniedziałkiem nie mogę sobie odmówić odrobiny relaksu, wskazanego teraz, podczas doprowadzania się do normy po wypadku. I wracamy do kosmetyków :)
Udanej niedzieli! 


czwartek, 16 października 2014

Ekstremalny tydzień

Chyba każdemu zdarza się ten gorszy dzień. Albo tydzień. Ten rozpoczął się u mnie od samych stresów związanych ze studiami. Dla mnie to czarna magia, mnóstwo sal, jeszcze więcej ludzi, jeszcze więcej przedmiotów. Nie wiem, czy kiedykolwiek to ogarnę. W każdym razie - dziś jadąc na uczelnię, pociągiem, miałam mały wypadek i siedzę teraz z obitymi nogami. Jakimś cudem pociąg nie ruszył i mnie nie zmiażdżył, ale za to adrenalina skoczyła mi na maksa i 16 października zostanie w mojej pamięci na długo. Jednak, żeby nie było, że spotykają mnie same tragedie, wspomnę też, że wczoraj miałam pierwszą hospitację w szkole dla dzieci niepełnosprawnych umysłowo. Żałuję, że byłam tylko obserwatorem. I choć w pewnym stopniu moja głowa odpłaca za takie spotkania długimi rozmyśleniami, nie mogę się doczekać kolejnych. To zbliżą o ten jeden mały kroczek do realizowania się w zawodzie pedagoga. Bo przecież inaczej jest mijać kogoś na ulicy, a inaczej spędzić z nim czas podczas normalnych, codziennych zajęć. 

Jeśli chodzi o życie kosmetyczne typowej blogerki, to bez szaleństw. Jakoś nie mogę skupić się na testowaniu nowych rzeczy, sięgam po te swoje sprawdzone, nie wypatruje nowości. Zapewne przy najbliższym dopływie finansowym to się zmieni, ale jak na razie spodziewajcie się kilku recenzji gościnnych, między innymi kremu BB, kremu do twarzy marki Apis, pierwszy raz na blogu i ciekawego zabiegu, jakim jest mikrodermabrazja zarówno na ciało, jak i na twarz. 

Na poprawę jesiennego wieczoru mogę polecić Wam piwo :D A jeśli nie macie ochoty, to chociaż naleśniki z Biedronki ze szpinakiem i serem. Ja szpinaku nie lubię, tak w tym wydaniu jest naprawdę super. No i sałatki - chyba trochę nad nimi popracowali :)

I kończąc już, zapraszam wkrótce na recenzję hitu, płynu micelarnego Bebeauty. 
Ale także szamponu Biovax, z serii keratynowej. 
Kremu do rąk, dla miłośniczek miodu prosto z TBS.
Oraz na moje wrażenia z eksperymentów z sodą. 


Miłego wieczoru!

czwartek, 9 października 2014

Piękna ulubienica

Dziś bałam się wstać z łóżka i iść na lektorat z angielskiego. W liceum omijałam, na studiach trochę się nie da. Właściwie, po prostu - nie da się. Nie jestem dobra z języków obcych, kiepsko wchodzą mi do głowy, a sama jakoś nigdy nie chciałam się z nimi zmierzać. Stopień komunikatywny w zupełności mi wystarcza...W każdym razie, cieszę się, że zwlokłam się, ogarnęłam i poszłam. Nie było tak strasznie :) Z drugiej strony czuję rozczarowanie. Kiedyś od pani zajmującej się rozwojem osobistym usłyszałam, że człowiek w sytuacji stresującej/konfliktowej/problematycznej przyjmuje jedną maskę, jedno konkretne zachowanie, za każdym razem. I ja za każdym razem problemy staram się omijać, nawet te najdrobniejsze, jak stresujący angielski. Muszę przestawić się na tryb rozwiązywania ich. Długa praca przede mną... no ale nieważne, dziś otrzęsiny, trzeba się wybawić! No i mamy piękną pogodę! Proponuje wybrać się na spacer  :)))

W ostateczności zachęcam do przeczytania mojego wpisu na temat neutralnej szminki - ulubienicy. Klasyczny nude. Absolutnie w każdej kosmetyczce taki odcień powinien się pojawić. Początkowo moją uwagę przykuł jakiś Maczek, ale uznałam, że kosmetyki do użytku codziennego zbyt szybko mi się kończą, by co chwila wydawać 86 zł. Wybrałam więc tańszą wersję, naszego polskiego Inglota

Szminka ma numer 30 i pochodzi z serii Q10. Jest kremowa, drobinek nie posiada. Zapach produktu jest słodki, bardzo przyjemny. Opakowanie solidnie wykonane, srebrne, eleganckie, takie jak lubię. Odcień to na pewno ciepły beż, wpadający na pewno bardziej w brąz niż w róż. Subtelny, delikatny, myślę, że uniwersalny, do prawie każdego typu urody. 

Trwałość jest przeciętna ok. 3 godziny bez picia i jedzenia, ale za to konsystencja i aplikacja to ogromna zaleta. Nie wchodzi w załamania, nie podkreśla suchych skórek, nie wysusza, wręcz daje uczucie nawilżenia i gładkości. Na sezon jesień/zima jest genialna. 

Chętnie przygarnęłabym jakiś fiolet z tej serii, a jeśli nie ma to chociaż koral. Cena szminki to ok. 22 zł, dostępna w każdym salonie Inglot. 

wtorek, 7 października 2014

Cud, miód - ulubiona maseczka z peelingiem

Nie wierzę, że mogłam na tak długo zostawić swojego bloga i normalnie funkcjonować! Nie przywykłam do długich, męczących wykładów, przyznaję szczerze. To dopiero początek i staram się ich nie opuszczać, nawet trochę słuchać, robić notatki. Wierzę, że po jakimś tam bliżej nieokreślonym czasie, nauczę się organizować sobie wolne chwile. I na przykład jutro mam free day :) Na pewno porobię zdjęcia i wrócę do blogowej rzeczywistości :) Zawsze twierdziłam, że są zawody mniej i bardziej pożyteczne. Te, które stały u mnie na jakby to powiedzieć..najwyższym szczeblu przydatności były związane z zamiłowaniami artystycznymi  i z niesieniem pomocy dla drugiej osoby. Drugą drogą podążam małymi kroczkami już teraz i tytuł przyszłej pani pedagog z uprawnieniami do pracy z niepełnosprawnymi dziećmi dodaje mi motywacji by zwlec się rano z łóżka i lecieć na uczelnię. Pierwszej trasy nie rozpoczęłam, ale kurs z wizażu i charakteryzacji wielkimi literami widnieje na mojej liście celów do realizacji. 


Dobra, rozgadałam się. Nieobecność sprawiła, że poczułam nieodpartą chęć produkowania się i produkowania. Jeszcze nie zdążę opowiedzieć o moim ostatnim ulubieńcu, a naprawdę jest on warty osobnej recenzji. Maseczki do twarzy Montagne Jeunesse od zawsze były moimi faworytkami. Miałam już czekoladową, brzoskwiniową, ogórkową, czy waniliową. Przeszedł czas na miodową i to był strzał w dziesiątkę, najlepsza z najlepszych :)


Posiada ona drobinki cukru, więc pełni też rolę peelingu. Zalecane jest podgrzanie produktu przed aplikacją. A ona sama przebiega naprawdę przyjemnie dla zmysłów! Po pierwsze - zapach. Spotkałam się kiedyś ze stwierdzeniem, że pachnie niczym guma balonowa, co dla mnie jest totalną abstrakcją. To zapach miodu, ale taki subtelny, inny, nieznany mi dotąd. Po drugie - konsystencja. Dosyć gęsta i żelowa. No i po trzecie - wspomniane drobinki. Dzięki nim robimy sobie podczas nakładania maseczki masaż. 

Kosmetyk złuszcza skórę, ale w sposób nieinwazyjny. Pozostawia ją oczyszczoną, pięknie pachnącą, świeżą i miłą w dotyku. Jeśli czujecie, że Wasza skóra potrzebuje szybkiego SPA, wybierając się do drogerii (np. Hebe) zwróćcie uwagę na tę maseczkę, choć nie tylko na tę. Cała linia Montagne Jeunesse moim zdaniem jest po prostu fenomenalna. Koniecznie muszę wypróbować też ich maseczek do włosów, ale niestety nigdzie nie mogę ich znaleźć...


Miłego wieczoru!