wtorek, 28 stycznia 2014

Studniówkowe zakupy + o pracy i o kompleksach

Nigdy nie wiedziałam, że praca może w życiu pomóc. Nie, oczywiście, nie mam na myśli najzwyczajniej środków finansowych, mam na myśli ratunek psychiki. Praca właśnie mnie ratuje. Ratuje od złych myśli, od tęsknoty od tej cholernej bezczynności i wszystkich problemów, które, jak każdy normalny i myślący człowiek mam z samą sobą. Zbawienne zapieprzanie, nie słyszałam o tym, ale twierdzę, że takie zjawisko istnieje i właśnie mnie dotknęło. Oby szybko mnie nie opuściło i dalej tak pozytywnie wpływało. Jeśli systematycznie napotykacie na swych drogach emocjonalne dołki, polecam gdzieś się zatrudnić.

Inna sprawa.. jesteś zarozumiała, czy po prostu znasz swoją wartość? Jesteś wiecznie nadąsana, czy może często czujesz się niezrozumiana? Płaczka, czy może osoba wrażliwa? Dla każdego będziesz kimś innym, jednak warto pamiętać, że osoba, która kocha siebie kocha innych i nie dopatruje się w nich wad. Kompleksy, życiowe niepowodzenia zawsze przerzucamy na innych. Jeśli uśmiechasz się do lustra, uśmiechasz się do ludzi których mijasz dzień w dzień. Jedną z najgorszych rzeczy jakie mogą nam się przytrafić w życiu to toksyczna atmosfera, stwarzana przez ludzi niepewnych siebie, pesymistycznie nastawionych do całego świata. Ktoś czuje się brzydalem, totalną niedołęgą. Myślisz, że Twoje szczęście kogoś takiego uszczęśliwi? Nie. Taka osoba cieszy się, gdy czujesz się tak samo jak ona. Czasami wstyd mi za tę krytykę, która leci z moich ust. Wstyd mi, bo świadczy, że moja samoocena chwilami spada, szukam worków treningowych. Krótko mówiąc - ukazuję swoje słabości. Grunt to być tego świadomym, świadomym pochodzenia fal krytyki, na którą sobie pozwalamy.
studniówkowy obowiązek! :DDD
Kończę moją gadaninę i pokazuję Wam studniówkowe zakupy. To już takie resztki zakupów :) Musiałam zaopatrzyć się w nie w jeden dzień, gdyż później miałabym problem z czasem. Na blogu po weekendzie na pewno pojawi się makijaż studniówkowy i może jakieś zdjęcia stroju, zobaczę :)
w końcu trafił w moje ręce :) nie myślałam, że jest tak tani..spora tubka,a dokładnie 14 g kosztowała 24 zł
i torebka, w której się zakochałam :DDD wiem, wiem, nic zjawiskowego, ale przemówiła do mnie ta prostota, delikatny beż.. na pewno się polubimy :DDD

+ Informuję Was i zachęcam do odwiedzenia sklepów Calzedonia, gdyż są tam promocje nawet do - 50 procent. Dziś upolowałam całkiem niezłe jakościowo, kryjące rajstopy za niecałe 18 zł.

Miłego wieczoru! :)

środa, 22 stycznia 2014

Zakupy - nowości od Catrice i szpilki

Cześć! Zaraz będę musiała uciekać do pracy, ale zanim tak się stanie, pokażę Wam moje zakupy. Nie jest ich dużo - zaledwie trzy sztuki. W Hebe skusiła mnie wyłącznie oferta Catrice. Wreszcie upolowałam ich znany i lubiany korektor w najjaśniejszym odcieniu, mimo że przydałby się ton ciemniejszy... Jak był potrzebny jasny to go nie było..Jak teraz przydałby się ciemniejszy, to był jasny. O, losie! Dorzuciłam do koszyka jeszcze nowy róż z tej samej firmy - nie mogłam się oprzeć, uwielbiam takie odcienie :)))
I na koniec szpilki. Miałam ich nie pokazywać jeszcze, bo to szpilki studniówkowe, jednak musiałam. Kocham je i cholernie mi się podobają! Na dodatek - są wygodne! Oczywiście, wygodne jak na szpilki ;)
Niestety pora uciekać...Miłego, późnego już popołudnia! :)

wtorek, 21 stycznia 2014

O słodkim zestawie od Perfecta

Witajcie! :) Strasznie mi przykro, że ostatnio tak rzadko tu zaglądam. Niestety nie jestem w stanie tego zmienić. Praca i szkoła to dwa obowiązki, które zjadają mój cenny czas i wysysają ze mnie każdą cząstkę energii. Dziś na szczęście zrobiłam sobie wolny dzień i zamierzam spędzić go w domu; posprzątam, pobloguję, ułożę stertę ubrań przewalających się w szafie... no i może skoczę po resztę studniówkowych zakupów! Trochę ich mi zostało, a czasu by gdzieś wyskoczyć, jak zawsze brak ;)

Opowiem Wam trochę o słodkiej, różowej i niezwykle dziewczęcej serii kosmetyków do ciała od firmy Perfecta. Niewątpliwie przyciąga uwagę swoimi opakowaniami, zapachami może nieco mniej..
Ja posiadam dwa produkty - peeling do ciała i krem do ciała Sugar Baby. Oba produkty są zamknięte w dosyć miękkiej tubie - praktycznej, poręcznej. Ich konsystencja jest w miarę gęsta - nie wylewa się i nie ucieka między palcami. Zapach to dla mnie czysta chemia...przypomina mi tanie mydło..

Zacznę od kremu do ciała, bo z nim kompletnie się nie polubiłam! Wygląda na treściwy kosmetyk, który może nawet w tak mroźne dni zregenerować naszą skórę, ale uwaga - nic z tego! Bardzo szybko się wchłania i równie szybko przestaje działać. Niby nieco odżywia, nawilża, ale po godzinie skóra znów jest sucha i nieprzyjemna w dotyku. Do tego brzydki, sztuczny zapach.. który z kolei utrzymuje się na ciele przez jakiś czas. Nie, nie i jeszcze raz nie. Zdecydowanie odradzam Wam zakup go!

Peeling sprawdził się dużo lepiej, na szczęście! Pozornie wydaje się być za delikatny, jednak porządnie usuwa martwy naskórek i sprawia, że skóra jest miękka. Nie wysusza, nie podrażnia, jest całkiem wydajny. Naprawdę, gdyby nie zapach to zupełnie nie miałabym do czego się przyczepić. Lubię go, ale jeśli miałabym się na niego skusić ponownie, wybrałabym inną wersje zapachową, bowiem Sugar Baby to nie moja bajka, mało tego wątpię aby komukolwiek przypadła do gustu! 

Cena: ok. 17 zł / sztuka
Pojemność: 200 ml

Co myślicie o tej serii? Podbiła Wasze serca, czy niekoniecznie? ;)

czwartek, 16 stycznia 2014

Nowa, ciężka miłość :DDD

Połowy moich styczniowych postanowień nie udało mi się zrealizować, ale przecież jeszcze dwa tygodnie, dam radę :) Pracuję obecnie nad tym by nie zastanawiać się już, ile ludzi na świecie ma lepiej ode mnie. Nie pocieszam się też faktem, że wiele ma gorzej. Próbuję skupić się na tym co ja mam i co powinnam docenić w swoim życiu. Ile razy samochód przejechał tuż przed Wami? Ile razy o mały włos coś nie spadło Wam na głowę? Ile razy nie wydłubaliście sobie przez przypadek oka lub nie nadzialiście się na ostre narzędzie? Wiele razy. Podejrzewam, że kilka razy w miesiącu, minimum, mamy więcej szczęścia niż rozumu, ale wtedy myślimy tylko - uff i myśleć przestajemy. Los często nas oszczędza i powinniśmy to docenić :)
Przez brak czasu, recenzji nie będzie, ale pokażę Wam moją nową miłość :)))
Orsay


poniedziałek, 13 stycznia 2014

Kilka mini recenzji - świetny peeling, dobre kremy i całkiem niezła woda brzozowa

Złe sny. Przychodzą często, przypominają o wszystkim. Jednak co najlepsze - już nigdy nie ujrzą światła dziennego w naszym realnym życiu, nie tym w podświadomości. Wiele jest chwil, które próbuję wyprzeć z pamięci, czasami nawet nie na korzyść swoją, tylko jakiejś osoby. Chcę o niej myśleć pozytywnie, jednak nie mogę, bo z tyłu głowy mam jej prymitywne zachowanie, czy raniące słowa. Lub wręcz przeciwnie - chcę chronić siebie od wspomnień. Od tych bolesnych. Zamazać je, sprawić żeby znikły. A one znikają i przychodzą w nocy, we śnie. Ach, gdybym mogła nimi kierować...

Trochę optymizmu? Mam pracę! Jestem mega, mega szczęśliwa! Więc..nigdy nie jest tylko ciemno. Zaczynam wierzyć, że nasz spokój wewnętrzny, nasze opanowanie, nasze przespane noce to wynagrodzenie za ciężką pracę, produktywność, wymagania i cele, które sobie stawiamy. Człowiek zorganizowany, wymagający, kreatywny to człowiek znajdujący się daleko od autodestrukcji. Jako dziecko nigdy nie pomyślałabym, że nawet na spokój ducha i opanowanie trzeba sobie zapracować.

Kończę już moje rozmyślenia i przechodzę do recenzji, mini recenzji tak właściwie :) Bardzo lubię tę formę - krótko i zwięźle, a w jednym wpisie mogę jasno i konkretnie opisać kilka produktów.
Peeling do twarzy, orzechowo-morelowy Soraya jest zamknięty w klasycznej, miękkiej tubce. Odpowiada mi takie opakowanie. Praktyczne, do tego higieniczne. Zapach jest delikatny, przyjemny, ale na pewno nieintensywny, niedrażniący. Konsystencja dość zwarta i  możemy dostrzec w niej małe, ostre drobinki (orzechowe łupinki). Kosmetyk świetnie radzi sobie z martwym naskórkiem! Oczyszcza, maksymalnie wygładza, bez efektu "ściągnięcia skóry". Nie przesusza, ani nie zapycha. Dla mnie to jeden z lepszych peelingów do twarzy, jaki miałam okazję testować. Na pewno będę do niego wracać, jak mi się skończy :) A to tak szybko nie nastąpi, bo do zalet trzeba też dodać wydajność.
Kolejnymi produktami, które chcę Wam przedstawić są kremy do twarzy - na dzień i na noc oraz pod oczy, firmy Floslek z nowej serii Mineral Therapy. Pachną neutralnie i są wręcz stworzone do skóry wrażliwej. Nie podrażniają również oczu (krem pod oczy). Szybko się wchłaniają, mają lekką konsystencję. Dla kobiet o skórze normalnej/mieszanej z pewnością będą odpowiednie. Natomiast dla posiadaczek skóry suchej/bardzo suchej mogą być za mało treściwe, szczególnie w tym okresie zimowym. Co do właściwości wypełniających - ciężko to ocenić, gdyż kremy stosuje moja mama, a ona nie ma prawie żadnej zmarszczki! (No dobrze, prócz tych minimalnych, których oczy córki nie dostrzegają :)). Za to na pewno odżywią skórę i nawilżą, poprawią jej stan przy systematycznym stosowaniu i w granicach rozsądku wygładzą. Nowa seria zarówno w moim odczuciu, jak i w odczuciu mojej mamy wypada świetnie, choć jesteśmy zgodne - to jednak arnikowe kremy Flosleku podbiły nasze serca :)
Pozwolę sobie jeszcze wypowiedzieć na temat wody brzozowej, którą dzień w dzień stosowałam. Działała, faktycznie działała! Wyraźnie hamowała wypadanie włosów, a przy tym nie sprawiała, że były oklapnięte i nieświeże. Niestety z chwilą, gdy wodę odstawiłam problem wrócił. Może nie w takim stopniu, ale jednak. Zamierzam po raz kolejny do niej wrócić. tym razem może na dłużej. Polecam wypróbować.

Miłego wieczoru, odpocznijcie po ciężkim dniu, a ja uciekam do łóżka wraz z potwornie dziwną lekturą "Szewcy". Nie wiem, jak przez nią przebrnę, ale chociaż spróbuję :DDD

sobota, 11 stycznia 2014

To, co nam potrzebne zawsze

Wiele jest tych rzeczy, choć w makijażu może nie aż tak wiele. Dla mnie tuż za podkreślonymi brwiami, najważniejsza jest matowa cera. Nie znoszę błysku! Czuję się wówczas tragicznie, a moja pewność siebie maksymalnie spada i to w tempie ekspresowym. Podkład i puder. Nie inaczej. Gładko i matowo.  

Jakiś czas temu, podczas spotkania warszawskich blogerek, wpadł w moje ręce puder od Pierre Rene. Ucieszyłam się, ich przecież nigdy za wiele. Zmartwił mnie trochę biały odcień, bowiem pudry ryżowe jakoś do mnie nie przemawiają, ale co tam, postanowiłam wypróbować i jestem zadowolona. No, w miarę. 
Biały odcień to nic innego jak rice powder, ale mamy do wyboru jeszcze dwa inne - transparentny i beżowy. Cena to ok. 15 zł, a pojemność to 8 g. Całkiem sporo. Do produktu nie jest dołączony aplikator. 
Zacznę od wad - moim zdaniem puder "bieli' twarz, tym bardziej jeśli jesteśmy trochę opalone. Podejrzewam, że bladość jeszcze wzmocni. Kompletnie mi to nie odpowiada. Po drugie nie matuje na 16 h jak obiecuje producent. Wcale mnie to nie dziwi wprawdzie, jednak śmiem twierdzić, że nawet przez 8 h, czyli połowę mniej, mat się nie utrzymuje i twarz wymaga poprawki. Kolejna sprawa to aplikacja. Według mnie dość uciążliwa. Wszystko dookoła staje się białe, od włosów po ubranie i lustra i wszystko!
Do zalet niewątpliwie należy ładny, mimo że nieco "zbielony" efekt. Puder nie wysusza, nie podkreśla przesuszonych miejsc, nie zapycha. Pełni swą rolę w moim przypadku do 4-5 godzin, później skóra zaczyna błyszczeć. Nie jest to długo, choć wydaje mi się, że jakoś tragicznie też nie. Sporym plusem jest cena i wydajność. Opakowanie, choć proste, bez szału, dobrze się zamyka, jest bez zastrzeżeń. 
Myślę, że puder lepiej by się sprawdził u osób, które nie narzekają zbytnio na świecącą się twarz :) Ja jestem zadowolona, ale potrzebuję czegoś trwalszego i niekoniecznie białego :) 

Macie puder sypki od Pierre Rene? :) A może polecicie mi jakieś genialne ryżaki? Spróbuję się do nich przekonać, aczkolwiek niezmiennie zawsze będę wolała klasyczny puder w kamieniu :DDD 

czwartek, 9 stycznia 2014

Rzęsy, których nie mam :DDD

Witam! Czasami, tak jak dziś zupełnie nie mam siły i energii. Jakby coś ją ze mnie wyssało. Spałam kilkanaście godzin, dokładnie 11. To dla mnie naprawdę dużo. Nie powiem, że się nie wyspałam - wyspałam, a owszem, ale to nie zmienia faktu, że nie jestem w dobrym nastroju i nie tryskam optymizmem na lewo i prawo. Dzień jest po części wyzwaniem dla mnie. Małym, nie mogę powiedzieć, że dużym, choć jak dla osoby tak nieśmiałej i strachliwej jak ja - to będzie już COŚ. Boję się i chcę - genialne uczucie. Planuję swój czas, jak tylko się da, by nie myśleć o złych rzeczach - z przeszłości i z przyszłości. Wiele problemów jest dla mnie za trudnych do zniesienia i nie ma dnia, bym o nich nie myślała. Cóż jednak mogę zrobić, jak nie rzucić się w wir pracy, obowiązków? Jakoś przecież trzeba żyć - z uśmiechem na twarzy :)
Godzina, która wybiła przypomina mi, ile jeszcze rzeczy mam do zrobienia przed  9 rano, dlatego pozwólcie, że przejdę już do tematu posta. Dziś o rzęsach. Rzęsach, których nie mam. Należę do grona nieszczęśliwych posiadaczek rzęs krótkich, jasnych, cienkich, nierównomiernie rosnących. Może być gorzej? Nie, nie może! W związku z tym, moje wymagania wobec tuszy są niewielkie - wydobyć to, czego nie ma. 
Tusz Fun Night Party Effect od Bell spodobał mi się od początku, ze względu na szczoteczkę. Nie za grubą, nie za małą - idealną. Irytował mnie jednak swoją konsystencją - zupełnie przeciętną, ni gęstą, ni rzadką. Ja natomiast lubię tusze zupełnie płynne, bo takie prezentują się lepiej na moich "rzęsach". 
Szybko zasycha, rzadko kiedy się rozmazuje, jest całkiem intensywny i wydłuża - to jego niepodważalne dla mnie zalety. Wady są niemniej istotne - tusz skleja rzęsy, a w dodatku nie osadza się na nich w tej samej ilości. Muszę też wspomnieć o tym, że dolne rzęsy nim potraktowane nie wyglądają dobrze. 

Czy jestem zadowolona? Mimo wszystko - tak, raczej tak. Coś w końcu na tych oczach mam, ale do tuszu perfekcyjnego daleka droga. Myślę, że kobiety o pięknych rzęsach - ciemnych, grubych, długich byłby zadowolone z niego, choć może się mylę? Jakie są Wasze wrażenia? 

środa, 8 stycznia 2014

Kilka mini recenzji - nowy olej do włosów, balsam ujędrniający i słodki zapach od Tiger

Cześć! :) Piszę do Was z samego rana, gdyż wczoraj wieczorem padłam na łóżko, jak tylko dotarłam do domu, a dziś popołudniu - wiadomo, będę na zajęciach. Jestem wyspana, czuję się świetnie i gdyby pierwszy nie był język angielski, śpiewałabym ze szczęścia :DDD Zapraszam Was na trzy mini recenzje, pełne i szczegółowe zapewne się nie pojawią, dlatego w kilku zdaniach postaram się zawrzeć wszystkie niezbędne informacje na temat tych produktów. Jestem z nich bardzo zadowolona i szczerze je polecam. 
Zapach Tiger Fit to ani Dior, ani też Chanel, a mimo to budzi zainteresowanie otoczenia. Pozytywne, rzecz jasna! Jest słodki, przyjemny, mega dziewczęcy. Kojarzy mi się z latem i świeżymi cytrusami :) Idealny na co dzień, do odświeżenia się w trakcie dnia. Nawet trwałość zaskakuje! :D Pojemność to 100 ml, a opakowanie to oryginalna, blaszana puszeczka, która cieszy oko. 
Olej lniany to nowość w mojej pielęgnacji włosów. Jest tani i dostępny w praktycznie każdej aptece. Działa cuda! Już po pierwszym użyciu widziałam różnicę, co w przypadku olejów jest rzadki zjawiskiem (przynajmniej jeśli chodzi o moje włosy :)). Świetnie zmiękcza, nabłyszcza, ułatwia rozczesywanie i nawilża. Odrzuciłam na bok wszystkie inne oleje - arganowy, z orzechów włoskich, ze słodkich migdałów.. Teraz numer jeden jest tylko i wyłącznie olej lniany. Koniecznie musicie spróbować :) 
Balsam od Eveline to chyba najlepszy wybór na okres zimowy. Bardzo mocno rozgrzewa! Czasami zastanawiam się, czy aby nie za mocno! Czy zwalcza cellulit? Raczej nie.. W walce z nim, musimy pomyśleć nad zdrową dietą i ćwiczeniami, same kosmetyki sobie nie poradzą, choć przyznam, że fajnie ujędrnia skórę. Początkowo zabierałam go siostrze, teraz mam go dla siebie i stosuję codziennie :) Na pewno kupię ten kosmetyk ponownie. Polecam też używać go przed lub/i po treningu. 

Miałyście któryś z tych kosmetyków? Jakie są Wasze odczucia? Miłego dnia! :)

wtorek, 7 stycznia 2014

Ulubione na zimę kremy do rąk | Smoothie - orzeźwiający i oczyszczający

Cześć :) Wpis zapewne pojawi się, gdy ja już będę w szkole na zajęciach, albo przed zajęciami. Niestety jakoś radzić sobie trzeba i niekiedy korzystać z kontrolowanej publikacji. Przez wczorajsze święto, czuję się tak, jakbym dopiero rozpoczynała ten tydzień. Jestem pełna nadziei i gorąco wierzę w łaskawość losu, choć tuż po przekroczeniu progu szkoły czyha na mnie sprawdzian...Optymizm, potrzebny na już. 
Tak, jak sobie obiecałam - tak jest. Piję smoothie, w których aż roi się od owoców. Do warzywnych jeszcze nie mogę się przekonać, wszystko w swoim czasie. Jeśli macie jakieś ciekawe przepisy, to koniecznie wrzucajcie, bo mi pewnie lada dzień skończą się pomysły... 

Smoothie - orzeźwiający 
2 pomarańcze
1 jabłko
1 owoc Szarona
łyżeczka cytryny 

Mocno cytrusowy, ale też przez owoc Szarona słodki koktajl. Zdecydowanie najlepszy, jaki do tej pory udało mi się zrobić. Jest sycący, orzeźwiający, idealny do wypicia na dobry początek dnia. 
Owoc Szarona zawiera karoten, witaminę A i C, jednak jest też bogaty w cukier. 
Pomarańcze są źródłem witaminy C i tiaminy
Jabłka są źródłem pektyn - błonnika i witamin A, B, C, PP, E, a także 
krzemu, potasu, wapnia i żelaza. 
Cytryna jest źródłem witaminy C, oczyszcza organizm i opóźnia procesy starzenia się skóry. Obniża poziom cholesterolu we krwi, obniża też ciśnienie. 
Możemy powiedzieć, że to smoothie to zastrzyk witaminy C :)

Smoothie - oczyszczający (brak na zdjęciach)
garść mrożonych malin
łyżka cytryny
2 marchewki
garść mrożonych jagód
1 jabłko
łyżka goździków

Maliny to źródło witaminy C, błonnika, witaminy B3, kwasu foliowego, potasu, cynku i magnezu. Dodatek malin do koktajli to dobry sposób na oczyszczenie organizmu z trucizn i niestrawionych resztek. 
Marchew zawiera beta-karoten, czyli prowitaminę witaminy A. Ma sporo wapnia, żelaza, miedzi, fosforu, a nawet jodu. Ma zbawienne działanie dla chorych, przemęczonych oczu - coś dla mnie :D
Jagody to źródło witamin - C, A, B, PP oraz cynku, selenu, miedzi, manganu
Goździki - zwalczają wolne rodniki (!) Są bogate w witaminę A i C. 
Miks tych owoców to idealne połączenie by zregenerować zmęczone oczy, ale też by oczyścić swój organizm. Smakuje całkiem nieźle o ile lubicie intensywny smak goździków :)

------------------------------------------------------------------
Kremu z Love Me Green chyba nie muszę Wam przedstawiać. Nie używam go tak długo, bym mogła napisać szczegółową recenzję, jednak pewne działania rzuciły mi się w oczy. Z pewnością jest to krem, który najlepiej i najszybciej regeneruje i nawilża moje dłonie. Nie muszę czekać miesiącami, tygodniami na efekt, który pojawia się po kilkunastu minutach. Wchłania się w tempie przeciętnym, ale gdy już całkowicie wniknie w skórę, staje się ona miękka, przyjemna w dotyku i gładka. Plusem jest też zapach - słodki, przyjemny, aczkolwiek nie jest mdlący i na dłuższą metę męczący. 
Krem o zapachu wanilii i indyjskich daktyli jest dużo większy od kremu z LMG. Ma 100 ml, zaś tamten tylko 75. Jest też zdecydowanie tańszy, ale czy lepszy? Otóż nie. Lubię go ze względu na bardzo słodki zapach, przyjemną konsystencję i lekkość, ale widzę sporą różnicę w działaniu. Ten nie odżywia skóry dłoni tak dogłębnie i szybko. Śmiem twierdzić, że na mroźną zimę jest po prostu za słaby. Nie zmienia to faktu, że chętnie po niego sięgam, kiedy moje dłonie są w całkiem niezłej kondycji. Fajnie działa ten krem stosowany na przemian, co drugi dzień razem z tym z Love Me Green. Wówczas utrzymują skórę dłoni w przyzwoitym stanie. Farmona to jedna z moich ulubionych firm, choć mogliby podnieść cenę i zainwestować w lepsze składy kosmetyków. Podbijają serca swoimi zapachami, ale dużo rzadziej działaniem. 

W kolejce stoi jeszcze czekoladowy krem z Yves Rocher, ale mam go od mniej więcej tygodnia, więc wstrzymam się z opinią i poczekam do końca miesiąca :) A które kremy do rąk Wy wybierzecie na zimę? Polecicie mi jakieś przepisy na smaczne i zdrowe smoothie? :) Miłego wtorku! :)

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Przypadek?! Nie sądzę! :DDD

Cześć! Zacznę od tego, że padam. Padam na mą twarz, gdyż robiłam zdjęcia, tak, zdjęcia na bloga dokładnie przez 3 godziny na balkonie. Zimno jak cholera, a ja w piżamce i nieco mokrych włosach, bawię się w Tyszkę, pstrykam focisze i czekam na przeziębienie! :D Wielkie poświęcenie, ale jak nie dziś i nie w tych warunkach, to chyba nigdy. Koszmar powraca i jutro o tej porze będę niestety na zajęciach.. 
Dziś nie chcę długo zanudzać, właściwie nigdy nie chcę :) Krótko i na temat - kolejny tint od Bell w wersji klasycznej trafił w moje ręce! I choć początkowo przestraszył mnie swoim ognisto pomarańczowym kolorem, tak teraz podbił moje serce oryginalną czerwienią - z domieszką maliny i tej nieszczęsnej pomarańczy. W każdym razie - jeśli kiedykolwiek wyobrażałam sobie połączenie tych trzech kolorów w jeden - to niewątpliwie ten tint jest najpiękniejszym z możliwych miksów. Zakochałam się! Miała być kiczowata pomarańcza, a jest malinowy, ciemny, elegancki odcień :)))

Na temat tintów już się wypowiadałam. To mój trzeci, tuż przy klasycznej fuksji i bladym,light różu. Powtórzę jednak, że zachwyca trwałością, pigmentacją i wykończeniem. Troszkę przesusza usta ze względu na swą lakierową konsystencję i często schodzi nierównomiernie, ale wybaczam. Wybaczam wszystko, bo kolor podbił moje serce. Czy to jakiś przypadek, że trafił do mnie? Hah, nie sądzę :DDD

Odcień: 4 na zdjęciach

Miłego dnia Wam życzę, a ja uciekam po ciepłą herbatę. Zamarzłam. 

sobota, 4 stycznia 2014

Moje postanowienia noworoczne - styczeń

Cześć! :) Tak sobie pomyślałam...początek 2014 to dobry pomysł, by coś zmienić. A aby to miało jakiś realny wpływ na życie, warto byłoby te zmiany kontrolować co jakiś czas np. co miesiąc. Fajnie byłoby też, gdyby obrane cele były możliwe do spełnienia w okresie miesiąca. I tak oto, w mej głowie powstała myśl konkretna - postanowienia na dany miesiąc, co miesiąc :DDD Dziś więc przedstawię Wam moje postanowienia, a zarazem cele na styczeń. Będzie ich 10.  Pod koniec miesiąca obiecuję zrobić rachunek sumienia :D Nie jest to łatwe zadanie..nie lubię przyznawać się do porażek i rzucać słów na wiatr..
PS. Ostatnio ciężko mi się pisze. Nie jestem tak dokładna, jak starałam się być. Musicie dać mi trochę czasu na powrót do jakiejś normy.. Niesystematyczne prowadzenie bloga niestety temu nie sprzyja :(

ZERO PALENIA - właściwie palę już tylko dla towarzystwa i nie zdarza mi się to często. Nie ukrywam jednak, że lubię to robić i gdyby nie moje oczy, to robiłabym to dzień w dzień. Tłumaczę sobie zawsze - niektórzy lubią słodycze, mięso, napoje, a mimo to jakoś nie sięgają po takie produkty. 

KUPIE SOBIE PORTFEL - już nawet z koleżanką się śmieję z niego, a ciągle ten zakup przekładam, bo oczywiście są ważniejsze. W styczniu zamierzam to zmienić i zakupić jakieś praktyczne cudeńko :DDD

i...KILKA ZWYKŁYCH PODKOSZULEK - zawsze brakuje mi ich w szafie i jak zawsze twierdzę, że nie są mi potrzebne. Jak się później okazuje - są, nawet bardzo, a ja ich nie mam w posiadaniu w odpowiedniej ilości. Topy, podkoszulki, zwykłe, proste - brak, swetrów - od cholery ;)

CODZIENNIE ROWEREK - znów wypadłam z rytmu, choć tak dobrze mi szło. Pora się ogarnąć i zacząć trzaskać minimum 30 km / dziennie. 

POLOWANIE NA KOLIĘ - kolejny zakup i jeszcze trochę ich będzie.. nic na to nie poradzę, ale takie drobne rzeczy zawsze gdzieś odkładam na potem. Styczeń będzie momentem przełomowym :DDD Piękna, pozłacana kolia to moje marzenie, mimo że nie lubię na co dzień biżuterii. 

PAMIĘTANIE O SUPLEMENTACH - często o nich zapominam, a mam ich mnóstwo. Niektórych wiadomo - lepiej nie łykać, bo nic ciekawego w nich nie ma, ale są też takie, które zredukują naszą dzienną dawkę witamin do tej optymalnej. Pod koniec miesiąca chciałabym trochę o tym napisać :) 

ŻADNEJ ZARWANEJ NOCY - ile razy nie spałam w nocy i szłam tak na lekcje..wiele.. I chyba za każdym razem coś mi wtedy migało przed oczami, zasypiałam na polskim, jak doczłapałam się do domu to padałam na twarz, budziłam się znów w nocy i przestawiałam... Jedna noc i cały nasz cykl leży. 

NOWE SERIALE - odkąd skończył mi się Spartakus nie mogę znaleźć nic podobnego, ani nic innego, co również podbiłoby moje serce :( Trzeba wznowić poszukiwania, bo nie ma nic lepszego od dobrego serialu!

KSIĄŻKI DO USTNEJ MATURKI - pora je wszystkie skompletować i ogarnąć... Nigdy nie myślałam, że zakup książek będzie taki niemiły :DDD Chociaż..poszukam czegoś pożytecznego i fajnego :)

PRZYJAŹŃ Z SMOOTHIE - nie znoszę warzyw i owoców, ale jak już je zmiksuję na totalną papkę i dodam kilogram lodu to można przełknąć :) Jak stworze coś dobrego to wrzucę na bloga :)



To moje postanowienia/plany na styczeń :) Postaram się rozliczyć ze wszystkich w miarę możliwości tu, na blogu. A jak wyglądają Wasze postanowienia? :D Powiem Wam, że powinnam jeszcze dopisać - zakaz coli, ale to sobie zostawię na luty...albo kwiecień :DDD Miłego wieczoru! 

piątek, 3 stycznia 2014

Nowości - kosmetyczne i nie tylko

Cześć! Ja nie wiem, co się ze mną działo, naprawdę :DDD Lenistwo totalne, żarłoczność maksymalna, hahaha :) Imprez starczy mi na kilka miesięcy najbliższych. Mam nadzieje, że Wy Nowy Rok przywitałyście równie..ciekawie? ;) W każdym razie, trudno teraz wrócić do rzeczywistości, zająć się obrabianiem zdjęć, pisaniem recenzji, lub co gorsza - tworzeniem swojej ustnej maturki z polskiego. Czy chcę, czy nie, to już najwyższa pora na ogarnięcie siebie, ułożenie postanowień i wypełnienie zaległych obowiązków :)
Dziś bez recenzji, chciałam Wam tylko pokazać kilka rzeczy. Wreszcie w moim posiadaniu są kosmetyki z Yves Rocher z czekoladowej serii, które dostałam w prezencie. Pachną przepięknie! Musicie wypróbować!
nabytek z lumpeksu..wprawdzie kilka numerów za duży, ale co tam :)
Chodząc po Złotych, wypatrzyłam w znienawidzonej przeze mnie sieciówce fajną, pikowaną bluzę :)
Wróciłam też do maski Latte Crema, którą kiedyś lubiłam i do całkiem dobrego balsamu brązującego z Lirene. Tym razem - wersja do ciemniejszej skóry, bo trochę się opaliłam :DDD

Uciekam już i obiecuję, że jutro przyjdę już z konkretniejszym materiałem na wpis ;)