sobota, 26 lipca 2014

Kosmetyk jadalny ;)

Długo czaiłam się na masło migdałowe. W końcu kupiłam najzwyklejsze, za ok. 17 zł, w jednym z ulubionych marketów w podziemiach Dworca Centralnego. Pachnie przepięknie, toteż pomyślałam, że będzie równie wyśmienicie smakować, niestety, to jednak zupełnie nie moje smaki. Lekko słone, tłuste, mdłe, nawet jako dodatek, nawet w minimalnych ilościach nie przechodziło mi przez gardło. I szczerze mówiąc może nie, że spodziewałam się tego, ale na pewno taką opcję brałam pod uwagę. Stwierdziłam - nie zjem, to wypróbuję, jako peeling do twarzy. No i w tej roli sprawdza się wspaniale! 

Jest bardzo gęsty, dosyć mocny, a przez swoją konsystencję ma też właściwości nawilżające. Może niektórych zapychać, być zbyt brutalny ze względu na ostre drobinki, dla mnie jednak jest idealny. Jeśli zawsze sięgacie po peelingi tzw. "dobre zdzieracze", które bardzo szybko radzą sobie z martwym naskórkiem, to powinnyście spróbować też najzwyklejszego masła z migdałów :) Zapewne nigdy bym nie wpadła na to, gdyby nie dobrze nam znana Alina :)

Na koniec chciałam Wam pokazać fajny żel z Isany. Kosztuje grosze, a na lato jest świetny! Dobrze oczyszcza skórę i cudownie pachnie. Z kolei farba, standardowo czarna spisała się jak na razie naprawdę w porządku - nie podrażniła skóry głowy co wielokrotnie mi się zdarzało i nadała ładny, głęboki kolor. Mam nadzieje tylko, że trwały. Miłego dnia! :)

piątek, 25 lipca 2014

Promocje w The Body Shop

Czasami tak sobie myślę, że warto żyć chwilą. Cieszyć się jak dziecko, nawet jeśli to szczęście miałoby tylko chwilę trwać. A czasami trapi mnie myśl, że nigdy, przenigdy nie możemy zaniedbywać swoich obowiązków na rzecz kogoś, nawet kogoś bliskiego, że zawsze musimy iść swoim rytmem, nie zakłócać go pod wpływem emocji, pozostawić go stabilnym, niezmiennym dla nikogo. Ostatnią z kolei myślą, raczej najbardziej optymistyczną realistyczną jest mała refleksja odnośnie życia i jego nieprzewidywalności. Banalne zdanie - nie wiesz, co jutro Cię spotka, czasami z dnia na dzień nabiera sensu. :)

Kończąc moje wywody, przychodzę do Was z dobrymi wiadomościami. W The Body Shop jest wyprzedaż, której zdążyłam się bliżej przyjrzeć. Macie czas do 7 sierpnia z zakupami. A macie, co kupować! Dostaniecie między innymi olejki do ciała, włosów i twarzy za 29 zł, żele pod prysznic za 9,90 zł, kremy do rąk za 19 zł, mgiełki do ciała za 29 zł, BB kremy (genialne! chyba po nie wrócę) za 39 zł i wiele innych, ciekawych produktów. Przecenione zapachy to na pewno grejpfrut, mandarynka, mango, truskawka, wanilia, kokos, shea, czekolada (olejek), migdał (żel pod prysznic), miód, więcej niestety nie pamiętam już, dlatego zachęcam do osobistego odwiedzenia salonu TBS. 

Ja tym razem kupiłam tylko mgiełkę do ciała o zapachu mandarynki. Na razie starczy, bo wcześniej, zaopatrzyłam się w miodowy krem do rąk i migdałowy żel pod prysznic. 

Miłym dopełnieniem zakupów z TBS było masełko do ciała, które dostałam od firmy. Będę miała okazje je przetestować przed jego wprowadzeniem do asortymentu sklepu. Pierwsze wrażenie robi naprawdę pozytywne - począwszy od zapachu, a kończąc na konkretnej konsystencji :)

sobota, 19 lipca 2014

Zakupy (nie)kosmetyczne - The Body Shop, New Look, Catrice i nowe masła Perfecty

Witajcie! Nie będę pisać, że ostatnio nie miałam czasu na bloga, bo to chyba oczywiste. Cóż poradzić...w dodatku totalnie rozłożyła mnie  choroba i dopiero dochodzę do siebie po dwóch dniach leżenia w łóżku. Mam nadzieje, że już jutro już będzie lepiej, obowiązki czekają :)

Na zakupach ostatnio nie szalałam :) Kupiłam dosłownie kilka rzeczy, aż szkoda nie wziąć kremu z The Body Shop za 19 zł czy żelu pod prysznic za 10.  Nowe masła z Perfecty też kuszą, kto by przeszedł obojętnie przy zapachu muffin jagodowych!
migdałowy żel z TBS 9,90 zł

Miałam okazję też wypróbować sztucznych rzęs z Catrice. Do Inglota nie mogę ich porównać, ale nie są wcale najgorsze. Kosztują niewiele - ok. 16 zł, wyglądają ładnie,efektownie, no i długość jest idealna, nie trzeba ich przycinać, choć wiadomo - to zależy od budowy oka :)

Ostatnią rzeczą, którą chciałam pokazać jest portfel z New Looka. Bardzo fajne są tam teraz promocje, więc warto zajść. Kosztował niecałe 50 zł.

czwartek, 10 lipca 2014

Małe wielkie odkrycie

Witajcie! :) Dziś mam dzień wolny od pracy, więc mogę porządnie się wyspać i nadrobić zaległości związane z blogiem. Zamierzam pstrykać, pstrykać i jeszcze raz pstrykać zdjęcia. Oby dobre światło mi na to pozwoliło. Tym razem nie będę mówić o kosmetykach. Jakiś czas temu postanowiłam zabrać ze sobą właśnie do pracy jakiś "obiad". Coś co nie będzie batonem, lub innym zapychaczem. Rzadko kupuję takie gotowe produkty w sklepach, gdyż nie wiadomo, co tak naprawdę w nich jest, ale obok tych sałatek przejść obojętnie nie potrafiłam. Wyglądają mega apetycznie i są naprawdę sycące. No i skład  - prosty, czytelny, dla każdego laika interesującego się zdrową żywnością. 

Nie znajduje się w nich nic innego, oprócz warzyw, makaronu i kurczaka, bądź tuńczyka. Kosztują ok. 8,5 zł, co jak na w miarę solidny posiłek, nie jest dużo. Czy smaczne? Zdecydowanie tak, może nie jest to wykwintne danie, jednak z pewnością zjadliwe :)

Moją uwagę zwróciły też zupy, które pokazywałam Wam na Facebooku. Nigdy wcześniej ich nie widziałam i niestety nie zrobiłam im własnego zdjęcia. Próbowałam tej z marchwi i z pomidora i z czystym sumieniem mogę polecić. Skład mają naprawdę dobry i faktycznie wybierając taką zupkę jemy warzywa. Kosztują również 8,5 zł, ale są warte takiej ceny. Plus też oczywiście za fajne, praktyczne opakowania!


Osoby, które mieszkają w Warszawie koniecznie powinny docenić podziemia Dworca Centralnego, kryją się tam bardzo ciekawe miejsca. Chociażby Świat Zapach, w którym dostaniecie woski do kominków, czy właśnie zwykły, niepozorny market, w którym robię zakupy. Zwróciłam na niego szczególną uwagę, gdyż znajdziecie tam prócz produktów o których wspomniałam, oleje - kokosowy, sezamowy, masło sezamowe, migdałowe (idealne do peelingu), wiele produktów z kategorii zdrowa żywność. 

poniedziałek, 7 lipca 2014

Na lato w sam raz :)

Cześć! Aż dziwię się, że znalazłam chwilę na zdjęcia i na pisanie. Niestety idzie mi to coraz gorzej, ale jakby źle nie szło, oczywiście stąd nie znikam. Niedługo będziecie mogły poczytać sporo ciekawych recenzji, choć nie tylko. Postanowiłam więcej pisać o swoich przemyśleniach na różne tematy, trzymam kciuki, że się w końcu otworzę i zapomnę na chwilę o tym, że mojego bloga czytają zarówno osoby przychylne mi, jak i te które czają się i czają, by gdzieś wbić szpileczkę :DDD

Dziś jeszcze kosmetycznie. Jakiś czas temu w Rossmannie szukałam fajnej kredki do powiek. Miała być idealna na lato, w kolorze morskim, absolutnie nie turkusowym, coś w rodzaju butelkowej zieleni. Padło na Manhattan - tanią, względnie dobrą firmę. Kredka kosztowała ok. 13 zł, jej pełna nazwa to..khol kajal eyeliner,a a odcień Go Green 87Z. 
Dla mnie jej zdaniem jest podkreślenie przede wszystkim dolnej powieki. Ma być dopełnieniem makijażu a'la plażowego. Może wiecie, co mam na myśli. Lekko muśnięte tuszem rzęsy, mocno zarysowana dolna powieka kolorem, soczyste usta, ładna opalenizna...mniej więcej tak sobie to wyobrażam. A jak jest?
Przyznaję, że dawno nie byłam tak miło zaskoczona. Kosmetyk jest trwały, nawet bardziej od eyelinera z Inglota, który niedawno Wam pokazywałam. Nie rozmazuje się, nie podrażnia. Kredka ma dobrą konsystencję - ani za miękką, ani za twardą. Na oczach wygląda świetnie, niedługo Wam pokażę! Pięknie podbija zieloną tęczówkę, ale jestem pewna, że niebieską czy brązową też ozdobi. 

Znacie kredki z Manhattanu? Może nie muszę Wam jej nawet przedstawiać! W każdym razie, ja skuszę się na więcej, bo są godne polecenia. 

środa, 2 lipca 2014

Pora na najlepszych

To już ostatni wpis ( w najbliższym czasie, oczywiście) dotyczący kosmetyków Aussie. Na koniec wybrałam najlepsze produkty - te, które z czystym sumieniem mogę polecić. Sprawdzają się przy włosach zniszczonych, mega suchych, kręconych, nieprzyjemnych w dotyku, gęstych, więc nie wiem, czy jakikolwiek inny rodzaj może być dla nich wyzwaniem! Szczerze? Nie sądzę. 

Perełką firmy Aussie jest moim zdaniem 3-minutowa maseczka i otrzymuje ona ode mnie nieoficjalnie pierwsze miejsce. Od razu po odżywce z John Frieda jest moją ulubienicą. Dobrze rozprowadza się na włosach, jest wydajna i potrzebuje niewiele czasu, dosłownie kilka minut, by zacząć działać. Fajnie zmiękcza włosy, porządnie wygładza, śmiem też twierdzić, że nawilża i odżywia. Zapach jej niestety trochę męczy na dłuższą metę - ja preferuję świeże, cytrusowe, miętowe aromaty..a ten jest taki dziwny. Mimo to, wybaczam, maskę chętnie jeszcze kupię, bo zdecydowanie się z nią polubiłam. 


Odżywka w spray'u także znalazła miejsce w moim sercu :DDD Po pierwsze - nie mdli tak swoim zapachem. Po drugie - jest mistrzynią wydajności, ciągle mam wrażenie, że zostało mi całe opakowanie. No i po trzecie - ułatwia rozczesywanie, zostawia włosy błyszczące, lepiej się układają (szczególnie w przypadku loczków), nie obciąża przy tym, ani nie skleja. Włosy też nie tracą na świeżości. Efekt nawilżenia jest nieco słabszy niż w przypadku maski, ale myślę, że to zrozumiałe. Psikana odżywka z reguły, powinna być lżejsza, przystosowana do użytku codziennego :)


Po dosyć długim testowaniu kosmetyków Aussie, wciąż podchodzę do nich z dystansem. Nie twierdzę, że marka jest kiepska,  uważam, że ma w swoim asortymencie produkty naprawdę dobra, ale i zwyczajnie przeciętne. Z pewnością powinni popracować nad składem, bo przy cenie, za jaką dostajemy ich kosmetyki, alkohol na drugim miejscu nie prezentuje się zbyt atrakcyjnie. 

PS. Ostatnio ciężko mi się pisze. Szczególnie dziś. Przeziębienie, pogoda, sprawia, że czuję się kiepsko, trudno mi sklejać zdania. Ciągle tylko praca, trochę nie mam siły. I jeszcze tęsknię za siostrą  Cóż, życzę sobie i Wam dużo słońca i najlepszych wakacji!

wtorek, 1 lipca 2014

Tym razem odważnie :)

Cześć! Przeziębienie totalnie mnie rozłożyło. Dostałam wolne kolejne dwa dni i mam nadzieje, że się wykuruję, choć zdrowy rozsądek podpowiada mi, by iść do lekarza i zostać w domu na dłużej. Oby to nie było zapalenie oskrzeli, oby! Kompletnie nie mam czasu na choróbska. 

Dziś podtrzymam temat - wciąż o firmie Inglot, ale tym razem o ich eyelinerze. Powiem szczerze, że jestem rozczarowana asortymentem eyelinerów tej marki. Gdy podeszłam do stoiska miałam do wyboru dwie wersje..w płynie i w żelu. Trochę skromnie, dla mnie zdecydowanie za skromnie :DDD No ale skusiłam się na ten pierwszy i to nie czarny. Wybrałam piękny turkus, idealnie podbijający tęczówkę, idealny na lato!

Kosztował 22 zł / 4 ml. Jest płynny, choć nie za bardzo. Szybko zasycha i jest cholernie trwały! Woda go nie ruszy. Dopiero po kilku godzinach noszenia kolor nieco traci na intensywności, ale mimo to, spokojnie mogę powiedzieć, że kosmetyk sprawdza się w warunkach ekstremalnych - pracy, plaży, podczas ulewy. 

Pędzelek jest dobrze wyprofilowany, łatwo zrobić nim cienką, jak i grubą kreskę. Eyeliner nie podrażnia oczu, za pomocą dobrego produktu do demakijażu szybko możemy się go pozbyć. Dla mnie jest bezbłędny! Z pewnością kupię jeszcze inne kolory i Wam również polecam :)


Odcień / 32 seria/ Liquid Eyeliner Traceur Liquide