poniedziałek, 30 czerwca 2014

Ideał, no prawie

Chyba gorszej wizji odnoszącej się do mojego blogowania nie mogłam sobie wyobrazić. Zaniedbałam stronę, jak tylko się dała. Po pierwsze i co najważniejsze - praca. Pracuję cały czas, bez przerw, ciągle. Taak trudno znaleźć chwilę na zdjęcia i pisanie.. Po drugie - wyniki matur - stresujące wydarzenie, ale zdałam, tak, zdałam, mogę się pochwalić, choć wyniki są beznadziejne. Po trzecie - szukanie szkoły, szukanie pomysłu na swoją dalszą edukację. Wszystko już za mną, nie licząc pracy, dlatego spokojnie mogę wrócić. A gdyby nie fakt, że dziś również pracuję, a jestem przeziębiona, to nawet miałabym dobry humor!

Dziś trochę o Inglocie, naszej polskie marce, porównywalnej niekiedy do Maca (trochę przesada). Bardzo lubię ich kosmetyki do twarzy, jak i do ust. Bardzo lubię też ich opakowania - sama klasa. Lubię ich też za przystępne ceny. Po prostu lubię Inglot, prawie tak jak sieciówkę Reserved. 

Kiedy skończyły mi się wszystkie pudry, jakie tylko miałam (o rany, co za blogerka ze mnie :DDD), zdecydowałam się na popularny produkt właśnie z Inglota w równie popularnym odcieniu 04 - jasny beż, bez różowych tonów. Kosztował 29 zł / pojemność 8 g, opakowanie okrągłe, puder prasowany z lusterkiem i gąbeczką. Myślę, że atrakcyjna cena i atrakcyjny kąsek. 

Minusa ma u mnie za wydajność, niestety. Używam pudru może 2 tygodnie a już dobijam do dna, co nieco mnie martwi. Jest ciężki, zdecydowanie, dobrze współpracuje z korektorem, jednak z podkładem już niekoniecznie, często tworzy wówczas niechciany efekt maski. Mi to odpowiada - w lato nie używam bowiem podkładów, czy fluidów, stawiam właśnie na duet - korektor + puder. 

Czasami podkreśla suche skórki, ale skóry nie wysusza. Zazwyczaj wygląda na twarzy przyjemnie i naturalnie. Ładnie stapia się ze skórą, dobrze kryje niedoskonałości, matuje na dobrych kilka godzin. Na pewno do niego wrócę i Wam również z czystym sumieniem go polecam! Miłego tygodnia! 

wtorek, 24 czerwca 2014

Najgorsze z najlepszych

Cześć! Powróciłam! Pracuję cały czas i niestety znikam stąd zupełnie niespodziewanie. Ciężko mi cokolwiek z tym zrobić.. Czasami mówię sobie sto razy - przed pracą porobię zdjęcia, zajmę się blogiem... W praniu wychodzi na to, że jednak sen bierze górę, wyleguję się do ostatniej chwili w łóżku by następnie w tempie ekspresowym szykować się do roboty :DDD Cóż poradzić. Mogę tylko, jak zawsze obiecywać, że będę się starać. Bloga przecież nie zostawię, a nawet jeśli to nie na wieczność, zawsze wrócę :DDD

Postanowiłam prawie przy każdym poście pokazywać mój makijaż. Najczęściej będą one bardzo zwyczajne, żeby nie powiedzieć przeciętne. Jednak przy okazji będę Wam mogła w kilku słowach opowiedzieć o kosmetykach, których używam naprawdę systematycznie i które sprawdzają się w warunkach ekstremalnych, np. przy bardzo wysokiej temperaturze. Od kolejnego wpisu - zaczynam, 

Dziś opowiem Wam o dwóch produktach firmy Aussie, a mianowicie o szamponie i odżywce do spłukiwania Miracle Moist. Jest to seria, która ma włosy nawilżyć i co za tym idzie wygładzić, sprawić, że będą zdrowsze i przyjemniejsze w dotyku. Absolutnie nie oceniam tych kosmetyków negatywnie, jednak uważam, że z całej linii to najsłabsze ogniwa :DDD

Największą ich wadą jest kiepski skład i zapach. Początkowo piękny, z czasem dla wielu osób męczący. Jeśli o nim nie myślę to można wytrzymać, ale kiedy przypomnę sobie, jaki jest uciążliwy to mam ochotę jak najszybciej zmyć z włosów szampon, czy odżywkę. Cena także nie należy do wyjątkowo atrakcyjnych - za kosmetyki musimy zapłacić ok. 19,90 zł / sztuka. 

Najpierw krótko o szamponie - jego pojemność to 300 ml, opakowanie jest wygodne, nieco za twarde, ale zgrabne i poręczne. Etykiety są czytelne, do ich estetyki także nie mogę się przyczepić. Wyżłobione kangurki są mega urocze. Konsystencja jest idealna - ani za gęsta, ani za rzadka, szampon dobrze się pieni, porządnie oczyszcza włosy. Pozostawia je miłe w dotyku, zdecydowanie nie są szorstkie czy tępe, nie obciąża, nie plącze. Czy nawilża? W tej kwestii mogę się sprzeczać. Według mnie nie nawilża. 

Odżywka jest nieco mniejsza, dostajemy 250 ml w opakowaniu, równie twardym, choć miłym dla oka. Jest dosyć gęsta, ale nie za bardzo, dobrze rozprowadza się na włosach. Myślę, że nie powinna obciążać żadnego z rodzai włosów, jednak do lekkich nie należy. Powiem szczerze, że przyjemnie mi się jej używa, ale oczekiwałam czegoś więcej. Na pewno nie wygładza włosów w takim stopniu, jakim bym chciała, na dłuższą metę raczej też ich nie nawilża. To produkt taki ot, do codziennego stosowania. 

Wrażenia pozytywne, niedosyt jest, nawet spory. Następnym razem opowiem Wam o spray'u i maseczce tej samej firmy, z którymi polubiłam się dużo bardziej :) 

A co Wy sądzicie o Aussie? Podbiła polski rynek? :DDD



wtorek, 17 czerwca 2014

Niekosmetyczne zakupy

Pomału dobijam do dnia wolnego, więc mój nastój z dnia na dzień się poprawia. Nigdy nie pracowałam tak dużo, jak teraz. Chyba mam potencjał, by zostać typową pracoholiczką. Już wczoraj miałam Wam pokazać, co udało mi się kupić podczas zakupów ubraniowych, ale oczywiście - nie było czasu.

Moje ubrania pochodzą w większości z Reserved. Uważam, że to najlepsza sieciówka i zawsze kieruję swoje pierwsze kroki po centrum handlowym właśnie od niej. Jakość niezła, ceny też są w miarę no i klimat kolekcji. Idealnie wpisują się w mój gust - elegancja, nieprzesadzona, w pełni na luzie. 

W oko wpadł mi sweterek przeplatany złotą nitką. Będzie niezastąpiony na chłodniejsze wieczorne spacery po plaży :) Kosztował niewiele, bo 59 zł. 

Nie mogłam też się oprzeć tunice w oklepane już kwiatki. Mam do nich słabość, z której najwyższa pora się wyleczyć. Leży bardzo fajnie, świetnie sprawdzi się z leginsami, czy rajstopami. Kosztowała 99 zł


W Reserved upolowałam jeszcze koszulkę oversize w cenie 49 zł, a w New Yorkerze do którego tak rzadko wchodzę drugą, za jedyne 29 zł. 

W Factory z kolei do kasy powędrowały ze mną buty z Diverse w śmiesznej cenie 39 zł. I jeszcze z NY pasiasta bluzka. Zawsze się przydaje - 29 zł


A co Wam ( i gdzie) udało się fajnego kupić? :DDD

sobota, 14 czerwca 2014

Zakupy kosmetyczne

Przeznaczenie decyduje, kto pojawia się w naszym życiu, ale to Ty decydujesz, kto w nim zostaje. To jedne z mądrzejszych słów, które krążą sobie na facebooku. Ileż w nich prawdy! Ostatnie dni tak strasznie dały mi popalić, że stałam się chyba jakaś bardziej skłonna do refleksji, ale nie tyko. Zauważyłam też, że więcej planuję, śmielej mówię o swoich marzeniach i w zupełności w nie wierzę. Teraz takim drobnym marzeniem jest zagraniczny urlop we wrześniu i dalsza nauka. To drugie może brzmieć śmiesznie, bo edukacja po maturze to żaden problem jednak ja mam na myśli obrany kierunek, pójście prosto tam, gdzie chce :)

Dziś tak zupełnie na luzie chciałam Wam pokazać moje kosmetyczne zakupy. Mam nieco czasu, do pracy dopiero na 14! Jak dobrze się wyspać, na spokojnie pisać... Nie upolowałam zbyt wielu rzeczy, to były raczej skromne zakupy, trochę nieprzemyślane, takie na biegu.

Na pewno potrzebny był mi puder. W okresie letnim rzadko sięgam po podkład, raczej stawiam wyłącznie na mat, krycie czy wyrównanie odcienia skóry zupełnie pomijam, może też dlatego, że nie mam z tym większego problemu. Wybrałam tym razem puder marki Inglot (29 zł) w kolorze 04. Pierwsze wrażenia są jak najbardziej pozytywne! Matuje na wiele godzin, nie podkreśla skórek, opakowanie jest porządnie wykonane, posiada lusterko i gąbeczkę. Czego chcieć więcej?
od lewej eyeliner Inglot, kredka Manhattan

Do kasy powędrowałam też z eyelinerem tej samej firmy. Turkusowo-niebieski, letni, zupełnie nie "mój", ale coś mnie w nim zauroczyło. Kosztował 22 zł, a jego numer to 32.
W Rossmannie kupiłam tusz do rzęs Rimmel Accelerator (ok. 25 zł). Kiedyś podkradałam go siostrze i bardzo przypadł mi do gustu. Fajnie wydłuża i rozczesuje rzęsy :)
Zwieńczeniem kosmetycznych zakupów była kredka do powiek Manhattan khol kajal eyeliner w odcieniu Go Green 87Z. To przepiękna, butelkowa zieleń!
Zmuszona byłam też do zakupu nowej prostownicy. Jak na złość, wszystkie trzy się zniszczyły w tym samym czasie. Podążyłam najtańszą drogą i wzięłam sprzęt zaufanej marki Remington, Ceramic Slim 220. Zadowolona niestety nie jestem. Przyzwyczaiłam się do drogich prostownic, o niebo lepszych. Ta owszem, wygodna, elegancka jest, jednak nie prostuje włosów tak dobrze, jakbym sobie tego życzyła.


Jutro pokaże Wam, co wpadło nie do mojej kosmetyczki, ale szafy :) A na początku tygodnia będziecie mogły poczytać nieco o kosmetykach Aussie. Miłej soboty!



piątek, 6 czerwca 2014

Od beżu do pomarańczy...na twarzy

Hej! Pewnie każda z Was miała podkład, który idealnie stapiał się z cerą, idealnie maskował niedoskonałości, po prostu był idealny, gdyby nie fakt, że w idealnie szybkim tempie ciemniał na twarzy i robił z nas idealnie spaloną skwarkę. Za dużo idealnie? Oczywiście, więc więcej tego słowa dziś nie użyję, za to trochę ponarzekam, a mam na co!

Podkład Bell Mat and Cover do zakupu jakoś specjalnie by mnie nie zachęcił. Opakowanie jest dosyć proste, nie rzuca się w oczy. Na pewno jest jednak praktyczne i wygodne. Etykiety niestety nieczytelne, to znaczy, czytelne, przeczytać je mogę, choć bardzo przy tym mrużę i męczę oczy. 

Kolejną rzeczą do której mogę się przyczepić jest odcień. 02 natural dla typowej Polki powinien być jasnobeżowy, może nie blady, ale też nie za ciemny. Nie mamy kobiet mulatek, nasze skóry są dosyć jasne. Natural w rozumieniu producenta jest ciemnym beżem. Mi to pasuje, gdy chodzę na solarium i używam kremów brązujących. Natomiast dla mojej "naturalnej" karnacji jest zdecydowanie za ciemny. 
Na skórze zmienia swój ciemnobeżowy odcień w pomarańcz. To wada, która produkt u mnie całkowicie przekreśla. Nie czułabym się bezpiecznie wychodząc z domu i mając taki kosmetyk na twarzy. I co z tego, że nieźle matuje, że całkiem porządnie kryje, to co kryć powinien, że nie przesusza... Wszystkie plusy schodzą na drugi plan, kiedy jesteśmy smutną pomarańczką. 

Nie mogę polecić Wam tego podkładu, ale przyznam, że zastanawiam się, czy najjaśniejszy odcień zachowuje się na skórze tak samo.. Może nie? Nie wiem i chyba tego nie sprawdzę. 

Na zdjęciach macie porównanie z podkładem z Bell z serii CC cream. To rzecz jasna, ten dużo jaśniejszy. 

czwartek, 5 czerwca 2014

Moja kolekcja kosmetyków do ust

Cześć! Wczoraj miałam dzień wolny.. jak go spędziłam? Właściwie go przespałam :D Ciągle tylko pracuje i pracuje, więc po prostu musiałam, nie miałam kompletnie siły na nic. Ale wyspałam się i mogłam zająć blogiem. Przez ostatnie kilka dni szukałam motywacji do pracy - cóż, mieszkam z rodzicami, mam gdzie spać, mam co jeść w co się ubrać... Fakt, lubię wydawać pieniądze, jednak taka motywacja nie przekonała mnie w zupełności, dlatego postanowiłam sobie, że we wrześniu wylecę z Polski na tydzień, czy dwa. Oby moje plany się spełniły, oszczędzanie (które nigdy nie było moją mocną stroną) pójdzie pełną parą!

(wszystkie nazwy podane są od lewej do prawej) 
(moje ulubione i chyba najlepsze na lato Astor szminka w kredce/ Bourjois 04 Peach on the beach/ Astor szminka w kredce/ L'Oreal Carisse 203)

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Takiego tintu jeszcze nie miałyście!

O 14 muszę być w pracy! Hura! W końcu nie o 4, w końcu się wyspałam, w końcu nie padnę w drodze powrotnej w autobusie, ale kto tam to wie. Zostało mi niewiele minut na opieprzanie się, więc oczywiście ten czas spożytkuję na blogu. Jestem tu teraz bardzo rzadko, za rzadko i źle mi z tym. Nie żebym była pracoholiczką, po prostu lubię pieniądze - wydawać je. Kosmetyki też same się nie kupią :D Bez pracy dobrze nie jest, ale gdy jest jej za dużo...to chyba też źle. 
Początkowo myślałam, że mój tint jest szminką w kremie i to utwierdza mnie w przekonaniu, że pora chodzić z okularami na nosie. Na opakowaniu wyraźnie widnieje napis LIQUID LIP TINT. I to tak, drukowanymi. Cóż, może gdyby dostrzegły to moje szalenie spostrzegawcze oczy, pewnie bym go nie wzięła. Ale wzięłam i dobrze się stało, lubię go, choć jest mega przeciętny. 
Tint z Manhattanu wyróżnia się przede wszystkim swoim nieoczywistym odcieniem. Brudna jagoda, ale trochę też rozbielona. W rzeczywistości jednak brudna truskawka. Trochę taka zagadka.  Kolor elegancki, mocny, rzucający się w oczy. To jest to - pomyślałam :D Na dodatek była wówczas promocja w Rossmannie i kosztował niecałe 9 zł. Jak mogłam go zostawić na półce?
Nie mogłam i nie myliłam się - odcień jest genialny. Natomiast cała reszta leży. I kwiczy, można by powiedzieć. Konsystencja to cecha każdego tintu - płynna, rzadka, szybko zasycha. W tym przypadku zasycha wręcz za szybko, ciężko produkt rozprowadzić równomiernie na ustach. A kiedy nam się to uda... po 10 czy 15 minutach musimy wnieść szybkie poprawki, zanim ktoś zauważy nasze nierówno pokryte tintem usta. Wniosek? Nietrwały, trudny podczas aplikacji, o złej konsystencji. 
zupełnie inny niż w buteleczce :O

Wyrzucić nie mogę takiej miłości od pierwszego wejrzenia, jednak nie będę ukrywać, że to miłość pełna goryczy, upadków i chwilowych wzlotów. Takiego tintu nie miałyście - pomijając odcień i cenę nie ma zalet!

Odcień: 50 R Soft Nude
Cena regularna: ok. 15 zł
Pojemność: 7 ml.