wtorek, 8 maja 2018

Szampon kokosowy głęboko nawilżający | Do włosów gęstych, kręconych, puszących się


Nie mogę się doczekać, kiedy znowu będę za granicą i zajdę do sklepu Lush. Moje uwielbienie do tej marki jest tak ogromne, że rozważam już nawet zakupy przez ich sklep internetowy :DDD Szampon kokosowy do włosów Curly Wurly kupiłam bez żadnego namysłu. Wiedziałam po prostu, że zmieści mi się do podręcznego jeszcze jakieś maleństwo. Kompletnie nie myślałam, że pokocham ten kosmetyk, że w sumie to moje włosy go pokochają i dozuję sobie resztki gdzieś tam na dnie bym mogła się nim cieszyć jeszcze trochę. 

100g kosztowało coś ok. 8 funtów. Opakowanie, jak widzicie jest standardowe, czarne, wygodne i praktyczne. Zdecydowanie na plus. Zapach kokosowy oczywiście, ale delikatny, trochę może specyficzny, nie jest to taki kokos przesłodzony, chemiczny. Konsystencja jest mega gęsta, dodatkowo w szamponie znajdują się wiórki kokosowe! Niesamowite! :D 



Szampon przez swoją zbitą konsystencję i słabe pienienie stosunkowo szybko znika z pojemniczka. Jego aplikacja też nie jest taka super prosta. Najlepiej trochę produktu nanieść na dłonie, następnie rozetrzeć, dodać nieco wody i rozprowadzić na skórze głowy. Co do samego działania i efektów, nie mam żadnego ale! Kosmetyk jest rewelacyjny szczególnie do włosów takich jak moje, czyli gęstych, przesuszonych, kręconych i puszących się. Świetnie nawilża i wygładza. Pozostawia włosy pachnące, miękkie i podatne na stylizację. Niestety nie znam drugiego takiego produktu i gdy tylko zużyję resztki, które mi zostały, moje włosy i ja będą za nim tęsknić. Jeżeli będziecie w sklepie Lush, bierzcie go w ciemno, bez względu na to jakie włosy macie, i czy lubicie kokosa. Włosy z pewnością się Wam za to odwdzięczą pięknym wyglądem! 










Skóra tłusta w strefie T, a sucha na policzkach

Gdy tylko zobaczyłam nową serię Balance T-zone marki Floslek, wiedziałam, że jest ona dla mnie! Od lat moim głównym problemem była strefa T. W sumie nie mogę marudzić, bo głównym i  jedynym. Fakt, jeszcze przesuszenia w okolicach żuchwy i policzków, ale to taki drobiazg. Ominął mnie trądzik w wieku nastoletnim, nigdy cera nie była dla mnie kompleksem. Teraz narzekam wyłącznie na nadmierne sebum i od czasu do czasu - zaskórniki.



Seria Balance T-zone jest dedykowana wszystkim, niezależnie od wieku. Ma ona za zadanie pomóc nam w codziennej pielęgnacji problematycznej skóry w strefie T, czyli czoło nos i broda, przy czym też nie wysuszać delikatnej i często przesuszonej skóry na policzkach. Dla mnie to strzał w dziesiątkę. Widzę różnicę odkąd stosuję te kosmetyki, i oczywiście choć problem całkowicie nie zniknął, jest mi o niebo łatwiej dbać o skórę twarzy. Linia składa się z czterech produktów: glinki myjącej, peelingu z kwasami AHA, kremu korygującego z kwasami i kremu normalizującego. Dziś chciałabym Wam trochę powiedzieć o dwóch pierwszych, czyli o glince i peelingu.



Zacznę od peelingu z kwasami AHA, bo jest on moim ulubieńcem i absolutnym faworytem całej tej serii. Znajduje się w praktycznej, estetycznej tubie o pojemności 125 g. Kosztuje 30 zł. Zawsze wolałam klasyczne peelingi z cukrem lub solą w składzie. Przy pierwszym użyciu widzę, że ten jest przezroczysty, a złuszczać mi skórę nie będą żadne drobinki tylko owocowe kwasy AHA. Ciekawie - pomyślałam, nałożyłam okrężnymi ruchami i już prawie stwierdziłam, że to nie dla mnie, ale... Zobaczyłam na palcach mój martwy naskórek z twarzy. Nie towarzyszyło mi uczucie pieczenia, skóra nie była nawet odrobinę zaczerwieniona. Moje zdziwienie, że to w ogóle działa było spore. Zmywałam peeling z twarzy, osuszyłam skórę. I co zobaczyłam po pierwszym użyciu? Twarz była bardzo przyjemna w dotyku - miękka, lekko napięta, świeża. Czasami czuje się taką trudną do opisania świeżość na buzi. Sięgnęłam po peeling kolejny raz, i kolejny, kolejny.. Jakie efekty są przy regularnym stosowaniu? Problem z zaskórnikami, w moim przypadku często wągrami jest dużo mniej nasilony niż kiedyś. Skóra wciąż ma skłonności do wydzielania nadmiernego sebum, ale widzę poprawę. Zdarzało mi się, że czułam tzw "skorupkę" na twarzy, pomimo dokładnego oczyszczania. Teraz, gdy używam tego peelingu już tak nie mam. Skóra nie jest idealna, ale nie stwarza też problemów. Nie świeci się w sposób niepożądany, tak jak wcześniej, rzadko mnie już zaskakuje, a wągry na nosie są mniej widoczne i jest ich po prostu mniej.


Przy użyciem peelingu sięgam po glinkę kaolinową, myjącą. Czasami przetrzymuję ją chwilę na skórze w formie maseczki, czasami po prostu łączę z wodą i przemywam twarz. Ma ona pojemność 125 ml, a jej cena to 37,90 zł. Konsystencja jest średnio gęsta, dobra do aplikacji, nie spływa, pozostawiona dłużej zastyga. Działanie jest bardzo delikatne, tak samo jak peeling nie pozostawia skóry zaczerwienionej. Sprawdzi się do oczyszczania skóry wrażliwej i naczyniowej. Stosowana samodzielnie fajnie oczyści skórę, nada jej świeżości, zdrowego blasku, zredukuje powstawanie zaskórników. Używanie jej, tak jak ja, przed peelingiem wzmocni jego efekt.




Ta seria to mój hit i z przyjemnością polecam ją każdemu, kto boryka się ze swoją świecącą skórą, ale ceni sobie nieinwazyjne, skuteczne działanie. Kosmetyki są delikatne, przy regularnym stosowaniu przynoszą długotrwałe efekty, a już po pierwszej aplikacji cieszymy się świeżą, zmatowioną i przyjemną w dotyku skórą.




Serię Balance T-zone można kupić w drogeriach stacjonarnych, a także w sklepie internetowym Floslek. Na stronie (klik!) przeczytacie opisy producenta i składy kosmetyków.

poniedziałek, 7 maja 2018

Tani zamiennik drogiego i kultowego | transparentny olejek do ust Clarins vs. AA Wings




Olejki do ust Clarins nie wiem, czy są ich najbardziej znanym produktem, może i nie, ale z pewnością wiele z Was je widziało, wiele z Was je ma, albo planowało zakup. Ja zdecydowałam się na klasyczny 01 Honey, o żółtej, intensywnej barwie, transparentny, choć widziałam też bardziej odjechane; czerwone, pomarańczowe, nawet niebieskie i z drobinkami. Myślę, że kupiłabym każdy, gdyby nie fakt, że cena takiego olejku to 89 zł. Może nie jakaś tragedia.. ale z drugiej strony, to tylko olejek, żaden tam produkt pierwszej potrzeby :DDD

Podczas promocji w Rossmanie skusiłam się na olejek firmy AA Wings Glamgold, także w żółtym kolorze, również przezroczysty, jednak z drobinkami. Są nieco tandetne, ale dla mnie pomalowane usta tym olejkiem są takim dopełnieniem makijażu wakacyjnego! Opalenizna, wytuszowane rzęsy i błyszczące, roziskrzone w słońcu drobiny na ustach! Lubię to :) Olejek kosztował jakieś 15 zł, nie pamiętam dokładnie.. na pewno był przynajmniej 4 x tańszy od olejku Clarins. Czemu w ogóle o nich piszę? Bo działaniem są mega podobne! W krótkim porównaniu przekonam Was dlaczego :)



Opakowanie 
Tutaj oczywiście punkt dla Clarins! Zdecydowanie bardziej eleganckie, aplikator również wygodniejszy, szerszy, lepiej się nim maluje. AA niestety w moim odczuciu postawiło na taniochę i olejek prezentuje się niczym błyszczyk z lat 90. Napisy się ścierają, ta biała nakrętka... meh! Mi się nie podoba! I co najgorsze... tuż przy wspomnianej brzydkiej nakrętce często wylewa się nadmiar kosmetyku. Trzeba pamiętać, aby go przecierać chusteczką, nim olejek wyląduje w torebce, czy kieszeni...

Konsystencja 
Oba olejki są gęste, a sama aplikacja to przyjemność. Clarins jest na ustach niewyczuwalny, nie lepi się, naprawdę mamy tutaj komfort noszenia i efekt ten jest długotrwały. Co do AA - bardzo podobnie, aczkolwiek olejek krócej trzyma się na ustach.




Zapach
Wąchałam olejek Clarins wiele razy i trudno jest mi określić jego zapach. Jest bardzo delikatny i subtelny, może ja czuję trochę ten miód? AA z kolei pachnie słodko, ale niestety - zapach jest kolejną cechą, która na myśl przywodzi mi tani błyszczyk. Chemiczny, nieprzyjemny.

Działanie
Pomimo ogromnej różnicy w cenie olejków,  tak naprawdę aż tak wiele ich nie różni. Na pewno wszystkie te detale estetyczne, jak opakowanie, zapach, etykietki, jednak gdy miałabym w identycznych buteleczkach te dwa olejki pewnie stwierdziłabym, że to jedno i to samo. Fakt, tak jak wspomniałam Clarins trochę dłużej wytrzymuje na ustach, co przełoży się nieco na wydajność, ale działanie pielęgnujące jest takie samo. Oba olejki fajnie usta odżywiają, dodają im blasku, pełności i zdrowego wyglądu.

Skład
Clarins ma składzie olej jojoba, olej ze śliwki mirabelki, z orzecha laskowego.. AA w składzie też posiada wiele fajnych olejków, chociażby arganowy, ze słodkich migdałów, z awokado..



Niby nie szata zdobi człowieka, ale... zawsze te zewnętrzne cechy przyciągają ludzi. Clarins jest marką ekskluzywną, z wysokiej półki nie tylko cenowej, także jakościowej. AA mimo że wizualnie nie dorasta do pięt, to działaniem dorównuje poziomem! Uważam, że marka ta powinna zainwestować w opakowanie tego produktu, podnieść jego cenę, (niech i kosztuje 30 zł)  i cieszyć się kultowym kosmetykiem. Byłby on wówczas takim złotym środkiem dla tych dwóch olejków.