sobota, 28 marca 2015

Lekki zapach, idealny na wiosnę

Czasami mam ochotę na ciężkie, nieco przytłaczające zapachy i zdarza mi się to chyba w okresie między jesienią, a zimą. Wiosna jest natomiast taką porą roku, która bezapelacyjnie kojarzy mi się z cieplejszymi wieczorami, długim, słonecznym dniem, świeżymi owocami ułożonymi w koszyku, pięknymi kwiatami, rozkwitającymi w dużym wazonie. Ma w sobie moc, a zarazem taką lekkość, świeżość, która budzi do życia. 
Jeśli macie podobne skojarzenia, lubicie słodkie, ale niebanalne zapachy, to koniecznie sięgnijcie po mgiełkę do ciała VS Mango Temptation. Jej uniwersalność i jednoczesna oryginalność zachwyciły mnie od pierwszego psiknięcia. W ciągu dnia otula nas przyjemną wonią, poprawia humor, przyciąga wścibskie nosy, wypytujące "co tak ładnie pachnie?!". Wieczorem, niesamowicie kusi i dodaje pewności siebie. 
Połączenie soczystego, dojrzałego mango z intrygującym, nieco dominującym hibiskusem jest doskonałe. Dopełniają się tworząc wyjątkową całość. Całość w formie flakonika, który znajduje się zawsze w mojej torebce, gdy tylko gdzieś wychodzę. Jest spory, mgiełka ma pojemność 250 ml. Kosztuje ok. 40 zł, w zależności, gdzie robicie zakupy. Co do trwałości, nie możemy jej porównać z perfumami, aczkolwiek spokojnie wyczuwamy zapach kosmetyku przez 4, a nawet 5 godzin. 
To moja pierwsza mgiełka z VS. Udany prezent i zwiastun kolejnych. Jedna mnie nie zadowala! 

środa, 25 marca 2015

3 kosmetyczne hity tygodnia

Może by tak rozpocząć serię 3 hitów, lub w mniej optymistycznej wersji - 3 kitów kosmetycznych odkrytych w przeciągu ostatniego tygodnia? Myślę, że byłoby to fajne. Krótko, treściwie, bez zbędnego gadania. Same konkrety. Przyznam, że w takiej formie najlepiej się odnajduję. 
Kilka dni temu miałam urodziny i między innymi dostałam dwa, nowe cienie Inglota do mojej paletki. Uwielbiam ją za jej wykonanie - niesamowicie porządne i uniwersalne dla każdej użytkowniczki. Możemy skompletować wkłady, jakie tylko nam się podobają. Dostałam intensywny, aczkolwiek dosyć jasny, przepełniony drobinkami fiolet o numerze 67. To w moim odczuciu odcień fioletu, którym ciężko narobić sobie szkód na twarzy. Nie ma tej charakterystycznej, "sinej" poświaty, która mogłaby wyglądać jak siniak. Jest taki..radosny? Sprawia, że twarz jest promienna i odciąga uwagę od jej niedoskonałości. Zieleni nigdy nie lubiłam, ale 419 to naprawdę udane połączenie tego trudnego koloru ze złotem. Razem tworzą coś boskiego! Błysk, drobinki, tafla, mocna pigmentacja. Bomba! Genialny do kącików, jeszcze lepszy na dolnej powiecie czy na górnej - ruchomej. Już widzę jak lśni w promieniach słońca! 
Pozytywnie zaskoczyła mnie maska do włosów Organique Bloom Essence. Dziwię się, że jest o niej tak wiele negatywnych opinii w internecie. U mnie sprawdziła się lepiej od Argan Shine, czy nawet kultowej Anti Age. Jest wydajniejsza, dzięki swojej rzadkiej konsystencji, choć niestety trudna do wydobycia z opakowania. Przydałaby się zwykła buteleczka z dozownikiem, gdyż w obecnym opakowaniu połowa produktu ucieka nam przez palce. Ale do rzeczy - maska nie obciąża włosów, jest idealna do stosowania na co dzień, ułatwia rozczesywanie, nabłyszcza, przy lokach fajnie podbija ich skręt. Znaczącym minusem jest jej cena, bo za kwotę ok. 40 zł znajdziemy coś innego, równie dobrego. 
Ostatnim hitem jest naturalne, syberyjskie mydło kwiatowe Agafii. Ja stosuję je najczęściej do oczyszczania skóry głowy. Świetnie spisuje się w roli pogromcy łupieżu, resztek olejków, lakieru zalegającej gdzieś między naszymi włosami. To jednak nie wszystko - przyjemnie też myje się nim ciało. Pozostawia je odświeżone i miłe w dotyku. Bez zarzutów działa jako produkt myjący twarz. To kosmetyk wielofunkcyjny, który powinien znaleźć się w każdej łazience. Delikatny, nieinwazyjny, a przy tym skuteczny. 

piątek, 20 marca 2015

Dobry tusz za 10 zł

 Moje rzęsy są bardzo jasne, przy tym  krótkie, kruche, cienkie i rzadkie. Ich stan, który i tak nieco się poprawił możecie zobaczyć w dwóch postach - tutaj oraz tutaj. Zapewne domyślacie się, jak wiele wymagań mam do odpowiedniego tuszu do rzęs. Jeśli choć odrobinę nie wydłuża, odstawiam go. W końcu, zależy mi, aby mieć jakiekolwiek rzęsy. A gdy jeszcze są pogrubione, czy uniesione, to mogę mówić o rewelacji. 
Lovely, Culing Pump Up kosztuje ok. 9 zł, co jest śmieszna ceną. Dostaniemy go w każdym Rossmannie bez problemu. Producent obiecuje nam uniesienie i pogrubienie rzęs. Zacznę do konsystencji, którą moim zdaniem ma idealną. Nie za gęstą, nie za rzadką. Taką, która dobrze i w miarę równomiernie rozchodzi się na naszych rzęsach. Szczoteczka świetnie je przeczesuje i rozdziela. Nie jest za duża, ani też za mała. Opakowanie kiczowate, jak to Lovely ;) 
Czasami tusz mi się rozmaże, czasami nieco obsypie, zdarza się też, tak jak na zdjęciu widzicie, że nieco sklei rzęsy. Ale ja mu to wszystko wybaczam, bo robi coś z niczego. Czyli rzęsy z mojego braku rzęs. Dobrze, o ile nie bardzo dobrze, optycznie wydłuża, zauważalnie pogrubia i co równie istotne - w ładny sposób układa rzęsy, podnosząc je. Dodam też na koniec, że tym tuszem z łatwością możesz stopniować efekt od mega delikatnego poprzez wieczorowy look. 


czwartek, 19 marca 2015

12 rzeczy, których nigdy bym nie zrobiła

Ostatnio moja głowa pełna jest pomysłów na posty kompletnie niezwiązane z kosmetykami. Myślę, że może być to śmieszną odskocznią od monotonnych recenzji, którymi do tej pory Was zasypywałam. Zastanawiałam się, jak często używam w codziennym życiu słowa "nigdy" i okazało się, że nie pojawia się jedynie sporadycznie lub w zdaniu "nigdy nie mów nigdy". 
przepis na szybki omlet :)
2 jajka | 3 łyżki mąki | 1/4 szklanki mleka | bazylia, majeranek, pieprz, opcjonalnie też sól | ser | szynka
.  .  .
Nie wyobrażam sobie, żeby gdziekolwiek wyjechać bez aparatu i nie zdarzyło mi się to jeszcze. Nawet jeśli wyruszam na wieś, blisko mojego miasta. Nawet jeśli na jeden dzień, a nawet pół dnia. Mogę nawet nie zdążyć zrobić zdjęć na miejscu, ale aparat musi być ze mną! Nawet nie lustrzanka, może być to lżejsza i poręczna cyfrówka (która towarzyszyła mi w początkach blogowania) 

Dla mnie zakupy to sprawa logiczna - na jedne rzeczy mnie stać, na inne nie. Nie kombinuję, jak coś z wysokiej półki kupić za grosze, dlatego nie mam żadnej podróbki. I choćby nie wiem z jaką cudowną repliką (ostatnio modne określenie podróbek) los chciałby, abym się zmierzyła, oryginał jest jeden. 

Pomyślicie pewnie, że jestem tchórzliwa, albo jestem nudziarą, ale mogliby mnie zmuszać, mogliby namawiać, ale ja nie zeskoczyłabym z słupka do wody, nie skoczyłabym ze spadochronem, nie zagrałabym w paintball. Jestem przewrażliwiona na punkcie ewentualnych urazów, które mogą mnie spotkać. Zawsze też dziwnym trafem jestem pechowcem, któremu wśród tłumu ludzi, coś się stanie.

Jestem jeszcze młoda, na wiele rzeczy mam czas, ale gdy już będę mieć swoje małe mieszkanko nad morzem, nie będzie w nim miejsca dla dużego psa. Mam do nich ogromny uraz z dzieciństwa i pewną blokadę, która nie pozwoliłaby mi spokojnie zasypiać. 

Zapewne po tacie mam słabość do drogich, sportowych butów i nawet podoba mi się połączenie ich z koturnami. Za to ze szpilką stanowią dla mnie coś niesamowicie kiczowatego, brzydkiego i niefunkcjonalnego. W mojej szafie nigdy nie zagoszczą. 

Zwyczaje na świecie są różne, jednak już bycze jądra, ślimaki lub oczy czegokolwiek wydają mi się smaczniejsze (jeśli mogę w ogóle użyć tu tego słowa) od robali. Nie umiem nawet na nie patrzeć, a jak miałabym je zjeść?! Naprawdę nie wiem, ile musieliby mi za to zapłacić! 

Bardzo chciałabym kiedyś pracować jako wizażystka i staram się być otwarta na nowe pomysły, uwielbiam kolorowe szminki, na które wcześniej nie miałabym wystarczająco odwagi, ale wszystkie
odcienie brązu to dla mnie zło! Nie kupiłabym sobie też szminki z wykończeniem czysto perłowym!

Jak byłam kiedyś mała, to miałam taką maskotkę. Kot prosto z Cypru od cioci. Pokochałam go jak żadną inną zabawkę i został ze mną do dnia dzisiejszego. Siedzi sobie w szafie wśród sukienek. Jest gdzieniegdzie poszywany, już nie wydaje z siebie dźwięków, ma nadszarpnięte wąsy, ale ja go nie wyrzucę!

Choć waham się i mówię o zmianie planów średnio co dwa tygodnie, są chwile, taka jak ta, że uświadamiam sobie smutną prawdę. Kasiu, nie będziesz mieć prawka. Zbyt mało spostrzegawcza jesteś :D

Każdy kto mnie dobrze zna, zna moją siostrę wie, że jesteśmy mięsożernym rodzeństwem. Próbowałam wiele razy zrezygnować z kurczaków, ale nie jestem w stanie. Niestety. Nigdy nie zostanę wegetarianką.

Zadziwiają i zawsze będę zadziwiać mnie pracodawcy w naszym kraju... co do pracy właśnie, przyznam Wam, że nigdy nie poszłabym spóźniona na rozmowę w jej sprawie.

Zawsze, gdy oglądałam filmy, gdzie pełna żalu kobieta, zadaje skruszonemu zdrajcy pięknego liścia, myślałam - dobrze mu! A dziś wiem, że cokolwiek by się nie działo, uderzenie kogoś w twarz jest wbrew mojej naturze.

+13  Nie rozumiem, ale pewnie nie muszę, ludzi, którzy do swoich rodziców mówią "na ty". Dla mnie to takie dziwne i ja nigdy bym tak nie mogła.

.  .  .
A kiedyś wydawało mi się, że nigdy nie kupię tamponów, jeśli kasjer będzie facetem, albo nigdy nie spytam kogoś pod wielkim zegarem wiszącym na Pałacu Kultury, która godzina, albo nie pojadę do innego miasta bez wiedzy mamy, albo nie zacznę swojej pracy od fast foodów, albo, albo nie spróbuję suchej karmy dla kota, czy nie zmieszam wódki z piwem. Dobra, dość :D Udanego czwartku!

środa, 18 marca 2015

Jak wgrać szablon na Bloggera | skąd go wziąć? 10 najładniejszych szablonów

Hej! Postanowiłam trochę bloga odświeżyć wizualnie, co na pewno już zauważyłyście. Nowy szablon jest prosty, przejrzysty, a przy tym choć odrobinę sprawia wrażenie takiego "profesjonalnego". Kiedyś byłby szczytem moich marzeń, dziś jest czymś zadowalającym, bo każdy bloger z zamiłowania powinien się rozwijać, zaczynając od lepszego tekstu, a kończąc na oprawie, przekazie i zdjęciach. Jestem wymagająca i z czasem staram się być coraz bardziej dokładna.
(absolutnie najlepsze perfumy Avonu! )
Wgranie szablonu to trudna decyzja, szczególnie, gdy boimy się, że coś pójdzie nie tak i nie będziemy potrafili tego odkręcić. Nie będzie nam też łatwo, jeśli jesteśmy totalnymi laikami informatycznymi i kod html stanowi dla nas coś w rodzaju czarnej magii. Ale spokojnie - ja należę do tego grona i podołałam. Czemu więc Tobie ma się nie udać? Zaznaczę od razu, że w tym wpisie macie absolutne prawo mnie poprawiać, bo być może wiecie coś więcej a i może potraficie doradzić lepiej. Ja biorę się za szablony którymi jestem w stanie operować i na początek proponuję to też Tobie. 

wybierz szablon 
Zacznę od miejsc, w których znajdziecie mnóstwo ciekawych szablonów. Najważniejsze dla mnie będą przykładowe dwa kryteria - ma być darmowy i łatwy do zmieniania. Nie zapomnij, że musi to być szablon do Bloggera i tylko na takie zwracaj uwagę. Ok, skoro ta część za nami lecimy wybierać szablon!
zainstaluj program winRAR
Służy on do wypakowania pliku (naszego szablonu). Możesz go za darmo pobrać (40 dni darmowego testowania) np. tutaj. Oczywiście, możesz zrobić to też poprzez inne programy. 

pobierz szablon, wypakuj go i odszukaj pliku xml
Mój szablon nazywa się salsa.zip i jak widzicie otworzyłam go w programie winRAR. Mogę wejść też w folder pobrane, odszukać plik salsa.zip skopiować go sobie do pustego folderu i tam wypakować. Kiedy to zrobimy, naszym oczom ukaże się plik xml. I to on interesuje nas najbardziej. 
wejdź w panel bloggera i wgraj plik xml 
Klikamy na "utwórz/przywróć kopię zapasową", a następnie na "wgraj plik". Szukamy w folderze, który specjalnie wcześniej stworzyliśmy dla naszego szablonu, pliku xml i wgrywamy go. W tym momencie mamy już szablon i nie musimy nic więcej robić. Jeśli jednak coś nam nie gra, np. nazwy zakładek, poszczególne okienka, wchodzimy w edycję kodu html i zaczynamy zabawę. Niestety przy kodzie nie mogę już pomóc, każdy szablon jest przecież inny, ale jeśli macie pytania, to piszcie śmiało. PS. Zanim zaczniesz cokolwiek robić, zrób kopie zapasową swojego obecnego szablonu html. 


Na koniec jeszcze 10 najładniejszych moim zdaniem szablonów do pobrania :)
KLIK | KLIK

KLIK | KLIK (tak, to "mój" szablon)|

KLIK | KLIK

KLIK | KLIK

KLIK | KLIK

Tak naprawdę wgranie szablonu to banał i każdy sobie z tym poradzi. A jeśli szablon jest dosyć prosty, np. taki jak mój, albo ten Kitkat to nawet przeróbka html idzie gładko! Powodzenia!

wtorek, 17 marca 2015

3 wiosenne porażki prosto z telewizji

Mogłabym w sumie opisać programy takie jak Szkoła, Ukryta Prawda, Dlaczego ja?, ale przecież wszyscy wiemy, jaki to poziom. Żaden. Nawet, gdy sobie lecą w tle, podczas gdy my gotujemy obiad, to mimo że jesteśmy porażeni głupotą bohaterów, to nasz stosunek do tego jest neutralny. Inaczej jest, kiedy wchodzi coś nowego, lub kontynuacja czegoś, co bardzo nas wciągnęło. 
I tutaj może bez większych wstępów przejdę do Project Runway. Pierwsza edycja była dla mnie czymś WOW! Wszędzie śpiewy i tańce, a tu proszę, projektanci! I to ile ich, i tyle zdolnych! Człowiek jakoś przymykał oko na elementy typowe dla reality show i otwierał się na coś, co nowe. Któregoś pięknego dnia, uderzyła mnie informacja, że w środę jest już druga edycja! Od razu mówię do siostry, że będziemy oglądać. Ostatecznie zabrałam się za to sama, może i dobrze, miałam większe pole do przemyśleń, patrzę i nie wierzę. Uczestnicy chyba byli oceniani skalą chamstwa i prostactwa, a ci, którym udało zabłysnąć się porażającym brakiem kultury bez problemu przechodzili dalej. I choć to nie ja mam prawo kwestionować ich talent, to niestety ja i pozostali widzowie oceniamy program jako całość, a najlepszym słowem opisującym go jest dno. Szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że Polacy coraz więcej dostrzegają tanich chwytów marketingowych i choć seks wciąż dobrze się sprzedaje, czego przykładem jest 50 Twarzy Greya, to dawno wyrośliśmy z ery Big Brothera i mocno przysmażonego ideału kobiecego piękna.
Kolejnym programem, o którym nie mogę zapomnieć jest nowość! Mali Giganci! I może cała ta otoczka mi się podoba. Zawsze lubiłam słuchać Wojewódzkiego. Chylińskiej nie cierpię za jej wulgarność, ale za to Bujakiewicz też mi niczym nie podpadła. Jest dosyć ciepła, równoważy się z Wojewódzkim, Prowadzący nieźle spełnia się w swojej roli...jednak do sedna. Jak można w ogóle zrobić program dla tak małych dzieci?! Niektóre mają 4 lata i co, na pewno same chciały iść do telewizji! Nie mogę patrzeć na rodziców tresujących swoje małe kukiełki do realizowania ich niespełnionych marzeń. To obrzydliwe. Nie mogę też patrzeć na dzieci, które odpadają i walczą ze sobą, by nie popłakać się na wizji. Dla osoby dorosłej byłoby to sporym przeżyciem, a dla dziecka?  I przyznaję, są dzieci, które w wieku 7 lat wybitnie śpiewają, ale posyłając je do programu i licząc na sławę jest krótko mówiąc karygodne ze strony rodziców. Jakby nie mogli znaleźć temu dziecku dobrej szkoły muzycznej, tylko wtedy..właśnie. Co by z tego mieli? 
Na koniec wisienka na torcie, największa porażka wśród porażek, oto i ona! Celebrity Splash! Zapewne za żadne pieniądze nie skoczyłabym z wysokości 10 metrów, z pewnością wymaga to odwagi, na pewno jest to wielkie przeżycie, ale żeby robić o tym program? Już nawet pomijając fakt, że to monotonne i nudne, to i tak widzę szereg innych wad. Prowadzący? Litości! Zdecydowanie wolę Jankesa słuchać niż słuchać i widzieć. Nigdy, przenigdy ktoś swoją "gadką" aż tak nie działał mi na nerwy. Jest irytujący, piskliwy, do tego zbyt szybko mówi. A jury? Gorzej być nie mogło. Stenka? Naprawdę musieli jej dużo zapłacić za tak wielką kompromitację. Na koniec jeszcze o uczestnikach. Pewnie 3/4 z nich nawet nie skojarzysz. To przebrane resztki, ale takie totalne resztki z polskiego show biznesu . Na miejscu Dowbora także nabawiłabym się kontuzji, aby tylko od nich uciec. 

poniedziałek, 16 marca 2015

WISHLIST na sportowo! Siłownie czynne 24h/7 w Warszawie

Zawsze jak tylko po zimie (w tym roku, nie wiem, czy to dobre określenie) pojawiają się pierwsze promienie słońca, a dzień staje się dłuższy, myślę sobie - kurczę, pora wziąć się za siebie. Teraz stwierdziłam też, że czas wrócić na siłownię! Kiedyś spędzałam tam jedną trzecią swojego dnia, a nastał czas, że mimo nowych lokalizacji kilka kroków od domu, jakoś nie zachodzę. Znacie to? Mieć coś pod nosem, ale zacięcie szukać wytłumaczeń w stylu "nie mam czasu", "nie mam kasy", lub co najgorsze "nie chce mi się " :D
Nike wmn free 5.0 260 zł Sizeer | legginsy Adidas Cutout 89 zł | Koszulka Roses by Rita Ora Adidas 149 zł |Legginsy Adidas Neo 69 zł |  Koszulka City Tokyo Adidas 129 zł| Torba Canvas Airliner Adidas 229 zł | Nike Air Max 90 795 zł (boskie! ale ta cena!) |Nike Pro Rival biustonosz 199 zł| Skakanka z obciążeniem Pump II Spokey 18,90 zł | Bluza Adidas by Rita Ora 299 zł 

Przy pierwszym lepszym przypływie gotówki, lecę po karnet i nie ma zmiłuj! Przecież na dobrą sprawę 3 miesiące do wakacji! Mało? Wystarczająco, żeby trochę zmienić swoją sylwetkę. Na górze moje wishlist na sportowo, bo przecież przydałoby się kilka nowych rzeczy :) Na dole zaś postanowiłam zrobić krótką listę siłowni z atrakcyjnymi ofertami, do tego czynnych 24h/7

ANYTIME Fitness - czynny 24h/7, bezpłatna wejściówka na 3 dni! lokalizacja Warszawa - Mokotów, Warszawa Żoliborz, jeden karnet do wszystkich siłowni, czynne 365 dni w roku, obsługa siłowni jest tylko w określonych godzinach (Żoliborz - Aleja Wojska Polskiego 41, Mokotów - ul. Pory 60)
www.anytimefitness.pl

Fitness Club S4 - czynny 24h/7, lokalizacja Centrum Warszawy ul. Puławska 39, siłownia i sauna dla Pań karnet open 129 zł, promocja darmowy trening i wpisowe na stronie siłowni, inne niecałodobowe punkty między innymi przy Targowej, Grochowskiej, Nowogrodzkiej
www.fitnessclubs4.pl/centrum-pulawska/

Jatomi Fitness - ul. Widok 26, otwarte 24h/7, można korzystać z darmowych wejściówek w godzinach 8-22, ceny od 139 zł za miesiąc, wiele niecałodobowych lokalizacji na terenie całej Polski
www.jatomifitness.pl

MCFit - ul. Świętokrzyska 3, czynne 24h/7, 365 dni w roku, rodzaj karnetu - umowa na czas określony, bądź nie, przy rocznej umowie koszt karnetu miesięcznego wynosi 89 zł, bezpłatny trening próbny
www.mcfit.com

X-Gym and Fitness - ul.Wolska 19/25, czynne 24h/7, karnet nocny open od 22-6 kosztuje 89 zł, karnet open 24h/7 159 zł, w koszt wliczona jest też sauna, (dla studentów 129 zł), duża różnorodność zajęć fitness
www.x-gym24.pl/

Calypso Fitness Club - ul.Puławska 17, 24h/7, karnet open 169 zł w tym jednak sauna, ścianka wspinaczkowa, opieka trenera, zajęcia fitness i siłownia, opłata wpisowa w wysokości 100 zł (trochę przesada)
www.calypso.com.pl


Może namiętnie odwiedzacie którąś z tych siłowni? Jeśli tak, koniecznie podzielcie się opinią! Przyznam szczerze, że ja zawsze chodziłam do ProActiv, ale teraz kusi mnie oferta S4! 

niedziela, 15 marca 2015

O jedzeniu z Lidla i dobrej masce do włosów

Hej! Dziś tak totalnie spontanicznie. Nie mam nastroju do poważnych recenzji. Myślami jestem już z sobotą, kiedy to skończę 20 lat! Niby mało, wiem, ale o nie! Nie będę już nastolatką! Naprawdę, nie wierzę, że czas tak szybko leci. Może wpadnie mi jakiś tatuaż z okazji urodzin? :DDD
Od kilku miesięcy mam obok siebie Lidla, a po każde większe zakupy lecę do Carrefoura, Tesco lub do naszej ukochanej Biedronki. Postanowiłam ruszyć tyłek, przejść się trochę dalej i sprawdzić, co fajnego mają. Przy okazji - zbieram naklejki do 29 marca, by odebrać książkę. Kompletnie nie wiem, czemu, ale chcę ją bardzo! Od czego by zacząć. Może od sushi? Nie polecam, mimo że to koszt 10 zł bez gorszy. Opakowanie jest tak małe i w sumie niesmaczne, że szkoda i tych kilku złotych. Prezentuje się od biedy, ale już przy pierwszym gryzie czujemy tę taniość :D 
Żeby nie było, że tylko marudzę! Seria Deluxe to moim zdaniem niezłej jakości produkty. Zwróćcie uwagę na krem do pieczywa! Jest ich mnóstwo - mleczny z wiórkami kokosowymi, o smaku pralinek, nugatowy, biała czekolada, ciemna czekolada...Uhhh jest w czym wybierać! Smakują świetnie, a słoiczek po zerwaniu etykiet będzie przyzwoitą szklanką. 
Ucieszyłam się jak zobaczyłam spory wybór krewetek, których np. w Biedronce tak wiele nie ma, ale kiedy otworzyłam opakowanie, a następnie przyrządziłam jego zawartość mina mi zrzedła. Chciało się krewetek w cieście, a dostałam masę paniery. Nie wiem, jak byłoby z innymi - tych nie polecam. Dodatkowo ta niebieska folia źle mi się kojarzy! Kto ją tam wsadził? Nadałaby się idealnie jako worek na śmieci :D 
Całkiem smaczne są pierożki o przeróżnych kolorach i smakach. Ja wybrałam akurat połączenie szpinaku i sera ricotta. Nie będę ukrywać, że produkt trafił do koszyka ze względu na swoją oryginalną, zieloną barwę, ale na szczęście, nie rozczarował na talerzu :) Teraz skusiłam się na wersje z grzybami, oby była równie dobra! 
Na koniec kosmetycznie, czyli trochę o masce Argan Shine, Organique. Gdy tylko o niej pomyślę, to czuję się niemal tak jakbym miała rozdwojenie jaźni. Kosmetyk o wielu obliczach. Niezwykle niewydajny, znika jak szalony! Ale skuteczny w swoim działaniu - nawilża, nabłyszcza, zmiękcza. Przy tym jednak dosyć drogi ok. 40 zł / 150 ml. Choć..niezły skład ma.. 

Pewnie kiedyś do niej wrócę, bo to chyba jedyny kosmetyk z olejkiem arganowym, który u mnie sprawdził się tak dobrze. Jeśli jesteście w stanie przeboleć cenę i fakt, że po kilku aplikacjach zobaczycie dno, wypróbujcie. To zastrzyk energii dla zniszczonego siana! :D

piątek, 13 marca 2015

Małe, a jak cieszy! - czekoladka do ust

W sumie od kiedy używam szminek marki Mac, wszystkie błyszczyki i inne smarowidła poszły w lekką odstawkę. Ale wieczorem, przed snem lubię nałożyć na usta grubą warstwę czegoś naprawdę konkretnego w swoim działaniu. I taka właśnie jest czekoladka od Organique.
Do wyboru mamy jeszcze wersję wiśniową, kokosową, pomarańczową i ...właśnie - zapomniałam o jakiejś? Przypominam sobie tylko te, z czego to jednak czekoladowa podbiła moje serce swoim naturalnym, niechemicznym zapachem i posmakiem cukierka z miętowym nadzieniem. 
Balsam do ust zawiera naturalne olejki roślinne - rycynowy, awokado, ze słodkich migdałów, oliwę z oliwek oraz woski - carnauba i pszczeli. Brzmi nieźle? Owszem, ale potwierdźmy to małą weryfikacją składu.  Skład: Ricinus Communis Seed Oil/ Olej Rycynowy, Hydrogenated Castor Oil/uwodorniony Olej rycynowy - naturalny emolient, Copernicia Cerifera (Carnabua) Wax/ naturalny wosk roślinny, Beeswax/ wosk pszczeli,, Aroma , Persea Gratissima (Avocado) Oil/ Olejek Awokado, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond Oil)/ Olej ze Słodkich Migdałów, Olea Europea (Olive) Fruit Oil/ Oliwa z Oliwek, Propylene Glycol/ Glikol Propylenowy - alkohol, Sodium Saccharin/ Sacharyna Sodowa, Tocopheryl Acetate/ Octan Tokoferylu - witaminowy suplement, Menthol, Cocoa (Theobroma Cacao) Powder
Faktycznie, przyzwoity. Jeśli zrobiłam jakiś błąd, koniecznie mnie poprawcie! Warto wspomnieć, że za te całkiem fajne składniki w naszym balsamie musimy sporo zapłacić. Masełko do ust kosztuje niecałe 30 zł /15 ml. Nie jest to kwota astronomiczna, ale porównując ją do np. masełek Nivea za niecałe 10 zł, czy kultowego Carmexu w podobnej cenie, nie wypada zbyt atrakcyjnie dla klientów. 
Na szczęście nie jest to żaden bubel i jeśli zdecydujemy się nadszarpnąć nieco nasz portfel, powinno obyć się bez rozczarowania. Kosmetyk bardzo długo pozostaje na ustach, lekko je "mrowi", skutecznie walczy z wysuszeniem i pęknięciami, pozostawia gładkie i zregenerowane, a jeszcze do tego przepięknie pachnie. I smakuje! Cena jak wspomniałam - mogłaby być nieco niższa. Minusem jest też opakowanie typowo, o ile nie wyłącznie do stosowania w domu. 

poniedziałek, 9 marca 2015

Zawsze pod ręką!


Czy w torebce brązowej, czy czarnej, czy w szafce, czy w kopertówce. U mnie zawsze i wszędzie można znaleźć kremy marki Floslek. I te do rąk, i te pod oczy, i do ciała. Wszystkie. I choć nie ukrywam, że współpracuje z tą firmą i niesamowicie mi to schlebia, uważam, że ich produkty nie wymagają reklamy, bo bronią się swoim działaniem, swoją uniwersalnością i ceną.  
Jeśli miałabym polecić komukolwiek tylko jedną ich serię, byłaby nią Arnikowa "Arnica". Najbardziej delikatna, skuteczna, bezpieczna dla skóry nastolatki, dla skóry kobiety dojrzałej. Ale gdybym mogła wybrać też drugą linię, byłaby nią Winter Care. O kremie do rąk idealnym na zimę mogłyście niedawno poczytać - klik. Dziś zadbamy trochę o twarz, pomimo braku mrozu :D
Krem ten uchronił mnie od uczucia pieczenia, ściągnięcia skóry, od suchych skórek na nosie, od nieprzyjemnej szorstkości. Nie dziwię się wcale, w końcu zawiera witaminę E, prowitaminę B5 i olej ze słodkich migdałów. Silnie natłuszcza, jest treściwy, dosyć długo się wchłania. Konsystencja jest konkretna, "ciężka", kremowa. To nie jest produkt pod makijaż, ale świetnie sprawdzi się na twarzy jako maseczka lub na dłoniach, czy dekolcie w dowolnej formie. Posiada filtr UV. 
Jest chyba najbardziej wydajnym wśród wszystkich kremów Floslek. Polecałabym stosować go na noc, gdy skóra będzie miała dużo czasu, aby go wchłonąć. Co istotne - krem nie zapycha, nie namnaża nadmiaru sebum. Za to świetnie skórę chroni, pozostawiając miękką i zregenerowaną. Zimy wprawdzie nie ma, więc nie sprawdziłam, czy działa w temperaturze -20 stopni, jak obiecuje producent, ale o skórę przecież trzeba dbać o każdej porze roku :)

niedziela, 8 marca 2015

Strzał w dziesiątkę! - przepis na udany makijaż

Oczywiście sekret tkwi w umiejętnościach makijażystki :D Ale tak poważnie, przyznajcie, tkwi też w bazie pod makijaż i bazie pod cienie. A najlepiej jak jest to baza o taka po prostu, i do tego, i do tego. 
Taka właśnie jest baza Bell, choć podejrzewam, że producenci nie robili jej z myślą o powiekach. To całkiem zrozumiałe, w końcu mieli na głowie niesamowicie wymagających alergików. Seria HypoAllergenic powstała przecież z myślą o nich, dla nich. Nie tak dawno pisałam o podkładzie z tej linii KLIK, który kompletnie mnie oczarował. Możecie się więc domyślać, że z bazą nie było inaczej.
Baza Bell matująco-wygładzająca pod makijaż ma pojemność 30 g i jest zamknięta w estetycznej buteleczce z pompką, zabezpieczoną kartonikowym opakowaniem. Robi wrażenie porządnego produktu. Nie pachnie prawie wcale, a konsystnecja jest kremowa, nie jakaś tam tempa i drażniąca dla skóry. Nie, nie. Czujemy się tak, jakbyśmy wieczorem nakładały sobie krem na twarz. 
Przechodząc do rzeczy, powiem od razu, że baza nie z każdego podkładu zrobi świetny podkład. Ale, gdy używamy właściwych kosmetyków, to z pewnością, przedłuży ich trwałość i sprawi, że będą  lepiej wyglądać, lepiej się wtapiać. Zero suchych skórek, osadzania w załamaniach. Na większe wyjścia jest idealna, na co dzień, według mnie zbędna. Oczywiście to temat rzeka, ale ja zawsze będę zdania, że codzienne używanie bazy, nawet takiej dla wrażliwców, to zabójstwo dla skóry.

Postanowiłam bazę przetestować też na powiekach i choć nie jest tu tak rewelacyjna jak na reszcie twarzy, to nie powiem też, że jest zła. Wcale nie! Cienie są trwalsze (tłuste powieki - strzeżcie się!), bardziej intensywne, a jeśli dodamy bazy trochę więcej, tworzą wówczas fajny efekt makijażu "na mokro". Dodam też, że dzięki bazie nie kruszą się, co jest dla mnie niesamowicie ważne. 

Kończąc już, powiem Wam, że Bell zaskakuje i zmienia się. Na lepsze! Seria HypoAllergenic jest naprawdę udaną serią pod każdym względem. A co do zmiany - jak podoba Wam się nowa wersja bloga? 


środa, 4 marca 2015

3 x na TAK

Obiecuję, tym razem już naprawdę, że z Avonem trochę przystopuje, bo w końcu kosmetyczny świat nie kręci się tylko wokół nich. Ale mniejsza o to. Po prostu po sporych zakupach katalogowych chciałam Wam troszkę przybliżyć moją ulubioną serię. Zapasów jeszcze nie zużyłam, więc gwarantuję, tym postem kończę ciąg recenzji kosmetyków Avonu. Planet Spa zawsze było i będzie najmocniejszą serią tej firmy. Dziś ich trzy maski do twarzy - Perfectly Purifying, Bali Botanica oraz Amazonian Treasures. Wszystkie mają po 75 ml i kupiłam je za ok. 10 zł. 
(ps. moja uwaga do opakowań! Nie wiem z czego je zrobili, ale cholernie się brudzą i co gorsza, nie można tego doczyścić. Niby drobiazg, tylko strasznie irytujący, bo psuje mi całą estetykę zdjęć :D )

Zacznę od tej, która najlepiej sprawdza się przy mojej cerze. Jest to oczywiście błotna maska, Perfectly Purifying z minerałami z Morza Martwego. Jej głównym celem jest walka z nadmiarem sebum, z odświeżeniem skóry i z widocznością porów. Nie lubię koloryzować i nie powiem, że pory znikają, skóra cały dzień się nie błyszczy, a przy tym jest nawilżona. Takie cuda może zdziałać PS, nie kosmetyk. Jednak oceniając produkt realnie, gwarantuję ze swojej strony, że posiadaczki skóry tłustej/mieszanej będą zadowolone. Maska ma gęstą konsystencje, mimo to jest dosyć wydajna. Przyzwoicie skórę oczyszcza, nie podrażniając jej przy tym. Efekt błyszczenia się faktycznie jest zmniejszony. Działań regenerujących nie zauważyłam, ale to nie idzie w drugą stronę. Tych niepożądanych - też brak. 
Odświeżająco-ochronna maska z brazylijskimi jagodami Acai, Amazonian Treasures urzeka już na samym początku swym zapachem. Jest słodki, intensywny, ale nie nachalny i drażniący. Od razu mogę powiedzieć, że absolutnie nie ma żadnych właściwości oczyszczających. To taki kosmetyk relaksujący, lekko regenerujący. Skóra po użyciu jest bardzo przyjemna w dotyku, miękka, zneutralizowana. I zapomniałabym  - niesamowicie pachnąca! A konsystencja - żelowa. 
Ostatnia, turkusowa, Bali Botanica, odświeżająca z kwiatem franglpani i trwą cytrynową w moim odczuciu nie różni się prawie wcale od wersji z jagodami Acai. Na pewno ma inny zapach, mi podoba się zdecydowanie mniej, bo kojarzę go sobie z tanim mydłem. Inna jest też jego konsystencja - kremowa, całkiem gęsta, lekko zastygająca na twarzy. Podobne działanie regenerujące ma jednak do fioletowej maski, a to chyba najważniejsze. Również skóry nie oczyszcza, ale muszę przyznać, że tylko w tej masce dopatrywałabym się właściwości konkretnie nawilżających. 
Podsumowując - porządne oczyszczenie? Zdecydowanie błotna! Na babski wieczór SPA? Polecam jagodową! Po ciężkim dniu? Tylko Bali Botanica :) Macie którąś z tych maseczek? 

niedziela, 1 marca 2015

Mój must have prosto z Avonu!

Co jak co, ale Avon jakoś szczególnie w głowie mi nie namieszał. To firma typowo katalogowa, zawsze gdy coś kupuje - to w ciemno, testerów zapachu jest mało. Mam wiele zastrzeżeń do nich, a mimo to, idealną dla mnie, bordową szminkę znalazłam właśnie w ich asortymencie! Nie w Macu, którego wielbię, nie w NYX, do którego nabieram zaufania.
Szukany odcień przeze mnie nie mógł być zbyt ciepły, ani zbyt zimny. Absolutnie nie wyobrażałam sobie w nim brązowych prześwitów. Idealne bordo z nutą wiśniową, kobiece, a nawet dziewczęce. Na wielkie wyjścia, choć też i na co dzień. Eleganckie i seksowne. Odcień odbiegający, czasami nawet zastępujący mi klasyczną czerwień. Taki, w którym będę się czuć jak milion dolarów :DDD
Plum Verbena jest kremowa, pozbawiona drobinek, lekko połyskująca, absolutnie niesatynowa ani nieperłowa. Dobrze rozprowadza się na ustach, świetnie kryje, nie podkreśla suchych skórek, nie wysusza, nawet powiedziałabym, że trochę nawilża. Genialnie wygląda w połączeniu z błyszczykiem, tworząc taflę. 
Jedynym minusem jest trwałość, choć nie jest to wada, z którą nie możemy sobie poradzić. Przed aplikacją dobrze jest nałożyć na usta bazę, czy podkład i obrysować usta konturówką. Szminka niestety lubi "wylewać" się poza krawędzie warg. 

Tak, czy inaczej, to mój ulubieniec kolorówkowy z Avonu. Zdradzicie mi swoje must have?