sobota, 29 listopada 2014

Najlepszy, drogeryjny kosmetyk wygładzający do włosów

Aż ciężko uwierzyć, że wolne dni mijają tak szybko. No przed chwilką się obudziłam, a już jest późny wieczór, zaraz noc.. Grrr, oby przynajmniej jutrzyjszy dzień w pracy okazał się przyjemny. Z innej beczki - trochę zmieniłam wygląd bloga, nie jestem pewna, czy taki zostanie na dłużej, cały czas mam ochotę na zmiany, duże zmiany!

Wspomniałam,że w Rossmannie kupiłam olejek do włosów Pantene i po wielokrotnym stosowaniu go, przyznam Wam, że nie miałam lepszego z drgoerii, za kilkanaście złotych. Jego cena to niecałe 20 zł, a pojemność 150 ml. Jest gęsty, choć dobrze rozprowadza się na włosach, wydajny. 

Jego jedynym minusem, prócz średniego składu, jest zapach. Śmierdzi mi tanim szampanem. Na szczęście nie czuję w ciągu dnia tej alkoholowej, beznadziejnej woni. Przechodząc do działania, zaznaczę, że ten olejek, zwany elikisrem traktuję jak jedwab z Biosilka i inne, tego rodzaju produkty, mające na celu wykończenie fryzury. Trudno jest mówić o długotrwałym nawilżeniu, czy regeneracji włosów. Nie, nie...Ten kosmetyk włosy zabezpiecza przed wilgocią - puszeniem się, sprawia, że są gładsze, prostsze, fajne w dotyku. Wyglądają zdrowiej i po prostu lepiej. Efekt utrzymuje się do 1 mycia. Nie zauważyłam skutków ubocznych codziennego stosowania. 

Po wyprostowaniu włosów, uwielbiam aplikować na długości kilka kropel eliksiru Pantene. Wiem, że wtedy moje zmagania z prostownicą nie poszły na marne i przez cały dzień nigdzie nie pojawią się napuszone loki. Zachęcam do wypróbowania w szczególności kobiety obdarzone kręconymi, gęstymi włosami. Możliwe, że i Wam uda się je ujarzmić. Miłej nocy! 

czwartek, 27 listopada 2014

Bananowa maska do włosów - nowość Kallosa

Miałam zły dzień. Naprawdę zły. Ciągle czuje się na takim etapie przejściowych w swoim życiu, ale jest on cholernie trudny dla mnie. Gdy dajesz z siebie 100%, a inni widzą w tobie 10, czujesz się łagodnie mówiąc niedoceniony. Niedocenienie. To jest dokładnie to, co boli mnie jak nic innego. I chociaż zawsze mam przeczucie, że humor dziś będzie spieprzony, to nie sądziłam, że aż tak. Kop w tyłek zawsze jest potrzebny, tylko przy każdym kopnięciu świat mi chwilowo leży i kwiczy. Jestem zmęczona. Chciałabym zaszyć się nad morzem, pisać w spokoju posty i nie myśleć o niczym. 

Zawsze zaczynam od moich narzekań, ale nie mogę inaczej. Pocieszam się, że mam jakiś plan na siebie, po kilku ciężkich godzinach staram się ogarnąć, wszystko obrócić w głowie, dodać sobie sił. Chyba, jak tylko skończę pisać, to skoczę po gorącą herbatę i znowu przepadnę oglądać True Blood. Maska do włosów, którą dziś Wam przedstawię to nowość, tuż po czekoladowej wersji od Kallosa. Nie czaiłam się na nią długą. Pojawiła się w Hebe - kupiłam. Czy jestem zadowolona? 

Znajduje się ona tak, jak pozostałe warianty w litrowym, plastikowym "słoiczku". Jest on bardzo praktyczny - i podczas aplikacji, i gdy już maskę wykończymy (może służyć do przechowywania drobnych rzeczy, lub jako pojemnik do pędzli). Cena kosmetyku to ok. 10 zł. 

Zapach naprawdę przypomina banana, może nie takiego całkowicie naturalnego, ale jakieś tam nutki tego owocu, na pewno się pojawiają. Konsystencja jest gęsta, aczkolwiek przyznam, że muszę maski nałożyć na włosy sporo. Nie jest zbyt wydajna. Mi starcza na niecały miesiąc. Najważniejsze, czyli działanie...Szału nie ma. Latte bije ją na głowę! Ale nie mogę powiedzieć, że nie ujarzmia włosów, że ich nie wygładza. Oczywiście robi to - do następnego mycia. Na nawilżenie/odżywienie lepiej nie liczyć, nic z tego. Polecam ją wyłącznie w parze z dobrą maską regenerującą, bo sprawdza się tylko w roli odżywki i to takiej - do codziennego użytku. 

A co Wy myślicie o słynnych maskach Kallosa? 

środa, 26 listopada 2014

Nowość w Rossmannie! - samoopalająca mgiełka Sunny Mist

Któregoś dnia, spacerując sobie po Rossmannie moje wyczulone na kosmetyki oko, dostrzegło nowy, samoopalający produkt. A z racji tego, że je uwielbiam, oczywiście, musiałam wziąć. Balsamy brązujące, mgiełki, chusteczki, żele to najzdrowsza i najszybsza opcja, gdy zależy nam na opaleniźnie. Fakt, zawsze jest ryzyko, że zostaniemy ze smugami, a solarium (moja wielka słabość) niemal w 100% je wyklucza, jednak mimo to, częściej sięgam po kosmetyki. Mogę za ich pomocą osiągnąć satysfakcjonujący mnie efekt, nie wydając przy tym dużych pieniędzy. 

Nowość (może tylko dla mnie?) należy do firmy Perfecta, którą szczerze lubię za dobra peelingi do ciała i masła z serii SPA. Zawsze z utęsknieniem czekałam, aż wprowadzą kolejne produkty. Trochę wiało i w sumie wciąż wieje rutyną. Może mgiełki samoopalające okażą się dużym krokiem do urozmaicenia asortymentu? Tego nie wiem, ale trzymam kciuki. 

Wybrałam wersję do średniej karnacji, mimo że mam dosyć jasną. Z doświadczenia wiem, że sprawdzają się lepiej. Mgiełka kosztowała ok. 18 zł / 150 ml. Jest zamknięta w klasycznej buteleczce z atomizerem. Pachnie słodko, troszkę jak kakao. Jej konsystencja jest oleista, ale szybko wchłania się w skórę i nie pozostawia nieprzyjemnego filmu. Pierwsze efekty, tak jak obiecuje producent, widać już po 1 godzinie. Po 3-4 oczom naszym ukazuje się efekt ostateczny. 

To jeden z tych kosmetyków, który nie pozostawił na moim ciele ani jednej smugi. Jest bezbłędny! Żadnych zacieków, pomarańczowych plam, nic, kompletnie! Kolor jest ładny, lekko brązowy, naturalny. Ciężko odgadnąć, czy zawdzięczamy go genom, czy samoopalaczom, 

Jeśli nie powtarzamy aplikacji, opalenizna utrzyma się kilka dni do tygodnia. Schodzi równomiernie, choć wskazany jest wówczas porządny peeling całego ciała. Mgiełka nie wysusza, nie podrażnia skóry. Na pewno będę do niej powracać, jak tylko skończę opakowanie! 

wtorek, 25 listopada 2014

Słynna czekoladka od Bourjois 52

Skusiłam się na nią, bo zamierzałam to już zrobić dawno temu. Zawsze jak coś sobie zaplanuję, to prędzej czy później to mam. Nawet jeśli mi się odwidzi. Dziwne, prawda? Jak czaję się miesiącami na coś, nie odpuszczę. Bronzer Bourjois kupiłam podczas promocji 1+1 Rossmanna, moim zdaniem wcale nie aż tak opłacalnej. Jego cena wówczas wynosiła ok. 60 zł . Wiadomo jednak, że na potrzeby oferty wszystkie ceny zostały zawyżone, więc zapewne teraz można go dostać taniej. 

Numer, który trafił w moje ręce to 52 (16,5 g). Wzięłam go w ciemno, ewidentnie! Śpieszyłam się do pracy i powędrowałam do kasy z pierwszym lepszym, byle niemacanym, z brzegu. Miałam szczęście, bo w środku uroczego opakowania nie znajdowała się roziskrzona bombka, ani gorzka, niemal czarna czekoladka. Ta jest taka mleczna, uniwersalna, nieprzesadzona, przyjemna. 

Zacznę może od zapachu, bo nie jest on neutralny. Trochę perfumowany, słodki, zupełnie mi to nie przeszkadza, aczkolwiek wolę kosmetyki bezwonne. Opakowanie jak już wspomniałam jest ładne, tylko mam do niego jedno zastrzeżenie - jest liche, zdecydowanie lepiej sprawdziłoby się plastikowe. Bronzer posiada drobinki, choć nie są one nachalne, trochę nawet niezauważalne. Kolor trudno mi opisać. Zawsze myślałam, że jest dosyć chłodny, teraz twierdzę, że kategorycznie należy do ciepłych i z takimi też makijażami go łączę. 

Co do trwałości - u mnie wytrzymuje kilka dobrych godzin w pracy, a nawet po pracy. Gdy już traci na swojej intensywności, schodzi równomiernie, nie robi plam, raczej niemożliwym jest zrobienie sobie nim krzywdy na twarzy. To dobry bronzer dla początkujących. Idealnie sprawdza się na kościach policzkowych, dodaje świeżości i wdzięku. Kojarzy mi się z takim typowym, letnim makijażem no make up. Szum morza, wiatr, mokre włosy, kolorowe usta i opalenizna podkreślona właśnie tą niepozorną czekoladką. Nie oznacza to jednak, że teraz po nią nie sięgam. Od dobrych kilkunastu dni towarzyszy mi codziennie. I śmiem sądzić, że przebrniemy razem przez zimę!

Na koniec jeszcze bronzer na skórze. Bez żadnych złudzeń, jego ciepło aż bije! Uciekam oglądać True Blood, a później czytać książkę Lewandowskiej. widzimy się jutro! :)

poniedziałek, 24 listopada 2014

Moja metamorfoza rzęs

Nie wiem, czy to już TEN moment, aby pokazać, jak zmieniły się moje rzęsy. Chcę więcej i więcej. Jeszcze gęstsze, jeszcze dłuższe, ale obecny efekt naprawdę mnie zadowala. Chwilami aż nie wierzę, że bez wydawania kilku stów, bez doczepiania, mogę mieć taką ozdobę na powiekach. 

Na pewno znajdą się osoby, które stwierdzą, że różnica jest mała, ba, może nawet są tacy, którzy powiedzą, że nie ma żadnej. Ja natomiast widzę ogromną i tylko to się liczy.

STYCZEŃ 2014
bez tuszu / z tuszem
Teraz w najlepszym wydaniu wyglądają tak. A co takiego zrobiłam? 

LISTOPAD 2014

zdjęcia z tuszem. PS.Zauważyłam też, że moje brwi nieco się zagęściły, co ogromnie mnie cieszy!


Pierwszą zmianą był demakijaż. Zmywam tusz codziennie, nawet gdy ucinam tyko półgodzinną drzemkę. Co najważniejsze wacikiem ŚCIĄGAM tusz w dół. Kiedyś zawsze po prostu oczy przecierałam przez co wiele rzęs mi wypadało. Ale myślałam, że tak lepiej, bo szybciej.. Minął miesiąc, dwa, i nadszedł szok, bo nie myślałam, że taka drobnostka, tak mała zmiana, może wpłynąć w tak wielki sposób. Wtedy wciągnęłam się w dbanie o rzęsy bardziej. Często nakładam na nie dobre pomadki do ust, olejki, masełko do ust Nuxe. Wspomnę, że zdarzało i zdarza mi się też zmywać tusz łagodnym, choć treściwym kremem do twarz/ żelem arnikowym. 

W skrócie:
- demakijaż zawsze w dolnym kierunku - tusz zostaje ściągnięty a nie wytarty z rzęs
- łagodne płyny do demakijażu, lub demakijaż delikatnym kremem do twarzy 
- regularne stosowanie odżywek (4-5 razy dziennie) 
- dokładna aplikacja odżywek i rozczesywanie rzęs 
- cierpliwość :)

Obecnie stosuję odżywkę Regenerum i jestem z niej bardzo zadowolona. Jak skończę opakowanie na pewno przeczytacie o niej obszerną recenzję. Niemożliwe, stało się u mnie możliwym. Miałam całe życie marne rzęsy - jasne, jakby przypalone, cienkie i rzadkie. Nie widziałam dla nich ratunku i pewnie dlatego zupełnie nie chciało mi się o nie dbać. Teraz są dni, że maluję tylko rzęsy tuszem i policzki różem i czuję się odstawiona na bóstwo :DDD

niedziela, 16 listopada 2014

Zakupy - Rossmann 1+1 i inne

Na promocji 1+1 kupiłam tylko dwie rzeczy.. W sumie, ceny zostały tak cholernie podwyższone, że zaczęłam wątpić w sens całej tej akcji. Wróciłam do domu ze słynną czekoladką i nowym tuszem L'Oreal. Łącznie zapłaciłam ok. 63 zł. 
Bronzer Bourjois leży jeszcze nieotwarty, ale na pewno możecie spodziewać się recenzji, jak tylko wyrobię sobie o nim opinię. Natomiast tusz do rzęs pojawi się na blogu jeszcze raz już niedługo. 

W Hebe na promocji dorwałam odżywkę do włosów Klorane za 19,90 zł.  Czaiłam się na nią od dobrych kilku miesięcy! Nie mogę się doczekać testowania!

Ostatnimi rzeczami, jakie kupiłam, były dwa olejki. Perfecta - samoopalacz do ciała i Pantene do włosów. Oba się nieźle sprawdzają i napiszę o nich coś więcej :) 
A co Wy ostatnio kupiłyście? :) 

sobota, 15 listopada 2014

Nowe woski na zimę

Miałam wolny dzień. Spałam do 12, robiłam w ekspresowym tempie zdjęcia, zjadłam pakę chipsów, naoglądałam się serialu, tworzyłam posty na przyszły tydzień, sprzątałam w szafie.. Miałam wolny dzień? Niby tak, a niby wcale. Nie dowierzam znowu, że praca, choć pochłania całą energię, paradoksalnie nadaje siły i porządkuje życie. Im mniej czasu, tym lepiej go wykorzystasz. 

Zakupy w Świecie Zapachów na Dworcu Centralnym (Warszawa) robię zawsze. Wprawdzie nigdy nie poszalałam na tyle, by kupić gigantyczną świecie, albo po prostu odpowiada mi konwencja kominków, fakt faktem - z woskami za każdym razem wracam. Przez internet nie polecam ich kupować. Czasami opis zapachu, a jego rzeczywista woń to niebo i ziemia. 

Zdecydowałam się na 5 wosków. Wybierałam je z myślą o nadchodzącej zimie, nie ukrywam, ale pewnie przed końcem roku upoluję jeszcze kilka tych typowo świątecznych. 

Mango Peach Salsa otula bardzo ciepłą nutą. Czujemy dominujące mango połączone z brzoskwinią, z dodatkiem pikantnej salsy. Nie jest to przesłodzony, typowy owocowy zapach. Nie, nie, ten jest zdecydowanie głębszy, wprost stworzony na późne wieczory. 

Pink Dragon Fruit. Nad Smoczym Owocem długo się zastanawiałam, bo nie jest to nic specjalnego. W żaden sposób mnie nie zaskakuje. Słodki, owocowy, dosyć subtelny, nieporównywalny, a przy tym jakiś taki oczywisty.. 

Wild Fig był za to zaplanowany od samego początku!Wiedziałam, że muszę z nim wrócić do domu. Jest jak dojrzała łyżka konfitury z figi. Niemdłej, niecukierkowej, intensywnej i głębokiej. 

Snowflake Cookie to sama słodycz. Lukier, niesamowicie kruche, urocze, różowe ciasteczka, którym nie możemy się oprzeć. Przyciąga od razu, choć nie zatrzymuje na dłużej. Jest zabójczo mdlący.

Cranberry Pear to gruszka zdominowana przez żurawinę, a może odwrotnie? W sumie, nie jestem pewna, jak jest z tym woskiem. Wyczuwam w nimi jedno i drugie, w podobnych proporcjach. Dziwne połączenie, a trafne. Orzeźwiająca,słodka gruszka dobrze komponuje się z lekko kwaśną żurawiną. To nie kolejny owocowy zapach. 

To moja piątka na najbliższy czas, ale dziś tak naprawdę, naprawdę mam ochotę na świeże, chłodne już powietrze dochodzące do mnie z uchylonego okna. Udanego wieczoru i czekam na Wasze propozycje wosków. Na które warto zwrócić uwagę? 

środa, 12 listopada 2014

Lekki jak piórko - Clinique, Anti Blemish Solutions

Przykro mi, że długo mnie nie było, ale to chyba tak tylko chwilowo. Kilka rzeczy uległo w moim życiu zmianie i muszę się do tego przyzwyczaić. A to z kolei sprawiło, że potrzebowałam czasu. Natomiast jego jest zawsze za mało! I taka oto powstała plątanina prosto z mego dnia codziennego. 

Ale prywatami zajmę się innym razem, przy innymi wpisie. Dziś podkład, który polubiłam od pierwszego użycia. Kojarzy mi się z latem, świeżym makijażem, lekkością. Jest taki inny, kryjący, ale nie tapetujący, konkretny, a zarazem nieodczuwalny, dosyć płynny, choć treściwy, naprawdę dobry, tylko czy nie mógłby być lepszy? Mowy nie ma! W zupełności spełnia oczekiwania mojej skóry :) 

Jak wspomniałam - kryje na przyzwoitym poziomie, nieźle się aplikuje, nie zostawia smug, nie wysusza, współpracuje z innymi kosmetykami, jest wydajny. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić byłoby to wykończenie - dla mnie zbyt dużo błysku, za mało matu, ale od czego mamy bibułki matujące i porządne pudry? Podkład ma za zadanie przede wszystkim wyrównać koloryt skóry - Anti Blemish Solutions i z tym radzi sobie naprawdę fajnie.
01 jest jasny, nawet bardzo
Kończąc już, bo trzeba iść spać, jutro praca do późna..polecam ten podkład szczególnie w okresie letnim - jesiennym, choć może i teraz się sprawdzi. Warto zainwestować trochę więcej kasy i mieć go w swojej kosmetyczce. Miłego dnia! Właściwie - nocy. 

środa, 5 listopada 2014

Moje eksperymenty z sodą oczyszczoną - skóra, włosy i zęby. Prawda czy mit?

O sodzie możemy przeczytać naprawdę wiele artykułów. Jedni przed nią ostrzegają, inni zbyt pochopnie zachwalają. Z racji tego, że lubię eksperymenty na własnej skórze, postanowiłam sprawdzić, jak działa nie tylko podczas szorowania brudnych naczyń, ale też w kontakcie z włosami, ciałem i oczywiście - zębami. Obyło się bez podrażnień i innych skutków ubocznych, uff. 

Soda a zęby. Wybiela? Prawda
Dodając odrobinę sody do pasty, możemy liczyć na wybielenie zębów. Jednak istnieje haczyk. Jest to efekt naprawdę krótkotrwały i chyba niewarty zachodu. Soda zdejmie osad z płytki zęba, dokładnie oczyści, lekko wybieli, ale żeby cieszyć się białymi zębami musiałybyśmy jej używać codziennie, co byłoby głupim pomysłem i w przyszłości z pewnością byśmy żałowały. Może raz na jakiś czas, przed większym wyjściem, gdy malujemy usta czerwoną szminką i zależy nam na bieli zębów..może.. sporadycznie. 

Soda a oczyszczanie włosów? Prawda
Raz na dłuższy okres czasu łyżka sody wymieszana z szamponem, kremem do włosów, odżywką pomoże nam porządnie oczyścić włosy, dzięki czemu następnie nakładane kosmetyki będą lepiej w nie wnikać. Przy regularnym stosowaniu soda zamiast pomóc, zaszkodzi, okropnie włosy wysuszając. 

Soda jako peeling? Prawda
Najlepiej soda sprawdziła się w moim przypadku na twarzy, dodana do treściwego kremu. Taka forma peelingu sprawiła, że skóra została nie tylko oczyszczona, ale też matowa i przyjemniejsza w dotyku. Dodam, że mam skórę wrażliwą i nie zauważyłam żadnych podrażnień. Ze wszystkim trzech eksperymentów ten uważam za najbardziej udany i satysfakcjonujący mnie w stu procentach. Raz na tydzień, czy dwa, peeling sodowy wchodzi do mojej pielęgnacji twarzy. 

Ze swojej strony potwierdzam działanie sody zarówno na skórę, włosy jak i zęby. Myślałam, że znajdę jakiś mit, ale nie.. Soda oczyszcza bez względu na miejsce, w jakim wyląduje.  

poniedziałek, 3 listopada 2014

Bo czasem życie trzeba osłodzić..

Tak sobie czekam i czekam, aż to moje życie troszkę się wyprostuje, ale chyba za bardzo nie chce. Cóż, poczekam cierpliwie, oglądając w tym czasie kolejne odcinki True Blood. Jestem na jakimś żałosnym etapie i nawet szczerze to przyznaję. Kombinuję w tym swoim życiu i kombinuję i nie wiem, czy już przesadziłam, czy jeszcze nie. Trochę to wszystko trudne i poszłabym do cukierni po ulubioną bajaderkę z marcepanem, poprawiłaby humor. Tylko już cukiernia zamknięta, więc może zrobię dobrą jajecznicę i udam, że ten dzień był naprawdę dobry. Jesienne doły nastały. 

Dziś przyszłam do Was z czymś słodkich i cukierkowym, niemal przypominającym kosmetyki dla lalek Barbie. Ale spokojnie, to tylko Lip Smacker'sy, które choć troszkę poprawią zły humor. Ja mam dwie wersje Pinky (Vanilla, Sugar, Pink) oraz Vanilla Coconut. I obie są świetne. 

Różowy kojarzy mi się z waniliową babeczką jogurtową. Jest wręcz mdlący, a taki przyjemny. Wyczuwam też jakąś lekko kwaśną nutę, jakby jagoda. Wyjątkowo niesprecyzowany zapach, wielopoziomowy. Natomiast żółty to istna wanilia z kokosem, subtelna, delikatna, bez większego zaskoczenia. Pachnie zupełnie tak, jak sobie to wyobrażałam. 

Lip Smackery w tym przypadku (nie wiem, jak w innych) nie różnią się od siebie . Fakt, inaczej pachną, ale to jedyna różnica. Oba są bezbarwne i dosyć długo utrzymują się na ustach, podkreślając ich naturalną barwę, nadając blask i zdrowy wygląd. Nie oceniałabym jednak zbyt wysoko właściwości pielęgnacyjnych tych balsamów. Nie są gorsze od masełek Nivea, czy nawet Carmexu, ale Blistex, Tisane, czy Nuxe moim zdaniem kategorycznie nad nimi przeważają, choć z pewnością nie są tak urocze. Koszt to zaledwie niecałe 10 zł, więc warto mieć taki poprawiacz humoru w torebce. Dopełni codzienny makijaż i mimo że nie zregeneruje ust przesuszonych, dobrze zaopiekuje się tymi bezproblemowymi. Dodam jeszcze, że balsamy niestety - smakowe nie są.