czwartek, 3 grudnia 2015

Prezent dla niej | pomysły do 50 zł

Święta już niedługo, więc najwyższa pora na prezentowe inspiracje! Zacznę od tych dedykowanych osobom z najbardziej okrojonym budżetem. Grudzień niestety rządzi się swoimi prawami i na jednym upominku się nie kończy, a chcąc obdarować całą rodzinę, zostajemy często bez grosza w portfelu, dlatego też jestem i prezentuję Wam moje pomysły na prezenty do 50 zł dla Niej.


1. Twój dziennik, Regina Brett, 22,90 zł. Wielki, różowy notes/kalendarz przepełniony miejscem na nasze rozmyślenia i motywacjami prosto od samej autorki, powinien znaleźć się na szafce nocnej każdej kobiety. Nie dość, że wygląda estetycznie i ładnie, to na dodatek jest naprawdę przydatny.

2. Paletka do konturowania twarzy, 3 steps to perfect face, Wibo, 16,99 zł. Totalna nowość. A mało tego - trudno dostępna. Wywoła uśmiech na twarzy każdej kosmetykocholiczki, która nie zdążyła jej upolować w Rossmannie tuż po premierze.



3. Dobra książka. Dziewczyna z pociągu (ok. 30 zł) kusi niemal każdego. Nie do końca rozumiem dlaczego stała się tak popularna, aczkolwiek nie zaprzeczę, że wciągnęła mnie na całą noc. Może w tym właśni tkwi jej fenomen? Że niby szału nie ma, a wciągnie nawet Stephena Kinga.


4. Floslek i ich nowości! Regenerujący olejek do twarzy, szyi i dekoltu lub maska-żel do okolicy oczu / 24,99 zł na pewno się przyda każdej kobiecie, szczególnie w okresie zimowym.

5. Rewitalizująca maska do włosów, Organique (41,90 zł)  to moim zdaniem ich najlepszy kosmetyk! Must have z całego asortymentu! Ucieszy każdą włosomaniaczkę!



6. Wracając na chwilkę do książek to może... "Dziewczyny, które zabiły Chloe" (34,90 zł), Alex Marwood ?  Jeśli lubicie thrillery to koniecznie przeczytajcie!

7. Paletka do stylizacji brwi, Makeup Revolution Ultra Brow (40 zł) zawiera wszystko to, czego nasze brwi potrzebują by wyglądać naturalnie, a przy tym wyraziście!

8. Mini lakiery Essie (45,90 zł) z zimowej kostki to aż 4 odcienie o iście świątecznych barwach, których nie sposób nie polubić!

9. A jeśli to wszystko, to zupełnie nie to czego szukasz...to może portfel, rękawiczki, ładna czapka?

10. Lub w zupełnie inną stronę - oryginalny dodatek do mieszkania! Zimowa poszewka (29,00 zł), uroczy kubek (29,00zł), poduszka z owcą? (49,00 zł).  Albo ciepłe kapcie? (49,00 zł) / Home&You


sobota, 28 listopada 2015

Róże Bourjois - 41 healthy mix i 33 lilas d'or

Dziwię się, że tak długo ich nie miałam. Dopiero ostatnia promocja w Rossmannie tchnęła mnie do zakupu dwóch słynnych róży Bourjois. Brzoskwiniowy w odcieniu 41 healthy mix podarowałam mamie, a sama przygarnęłam różowo złoty 33 lilas d'or.
Opakowania są naprawdę poręczne i całkiem eleganckie, natomiast dołączone aplikatory w postaci mini pędzelka - dla mnie, beznadziejne. Wychodzę z założenia, że lepiej nie dodawać nic, niż dodać tandetę. Odcieni do wyboru mamy wiele. Od zwykłych matowych, po przepełnione drobinkami, z domieszką złota. Pewnie nie zaskoczę Was, jak powiem, że mój wybór był przypadkiem - wzięłam na promocji to co w miarę do mnie pasuje i co najważniejsze - nie było macane.
Różami bardzo łatwo stopniować efekt. Od naturalnego po wyrazisty. Trudno jest nimi wyrządzić sobie krzywdę. Wyglądają naturalnie, nieźle imitują rumieńce i sprawiają, że makijaż jest świeży i dziewczęcy. Nie osadzają się na skórze, nie wchodzą w jej załamania. Kiedy po kilku godzinach ścierają się, nie tworzą przy tym plam, tylko tracą swoją intensywność. Można się pomalować rano i do samego wieczora być spokojnym.
Jeśli nigdy nie miałyście słynnego różu Bourjois - koniecznie wypróbujcie. Po jednym ma się ochotę na więcej i więcej, a jest w czym wybierać.

poniedziałek, 23 listopada 2015

Moje zakupy - 49 w Rossmannie - kosmetyki do twarzy

Ostatnio tak bardzo zawodzi mnie światło, że poddaję się i nie robię zdjęć. Wiem, wiem, najgorsze rozwiązanie z możliwych, ale ja tak nie znoszę, gdy jest za ciemno, niewyraźnie i nieestetycznie. Ostatecznie stwierdziłam, że wrzucę to co mam, bo przecież na okres zimowo jesienny nie zawieszę bloga i oto jestem. Piszę do Was w środku nocy, za dwie godziny muszę wstać, a tu psikus, ja jeszcze nie śpię ;)
Zacznę od podkładu. Nie mogłam przejść obojętnie obok nowości Bourjois. Air Mat swoim opakowaniem mnie jakoś specjalnie nie zachwyca. Natomiast bardzo spodobał mi się odcień 02 - o idealnym dla mnie odcieniu z żółtymi tonami i konsystencja, ale więcej pozwolę sobie opowiedzieć przy najbliższej recenzji.
Nie byłam taka oszczędna i zgarnęłam jeszcze podkład Max Factor Skin Luminizer. Niestety nie zdążyłam ani go przetestować, ani zrobić mu zdjęcia. Tak naprawdę nie wiem, czemu go kupiłam.

Znowu dwie te same marki, tylko dla odmiany - róże. Klasyka od Bourjois w odcieniu 33 Lilas D'or. Z kolei Max Factor - nowość, Creme Puff Blush 25 Alluring Rose. Przepiękny, opalizujący, z cała masą drobinek. Jak go nie kochać!
Na koniec skusiłam się jeszcze na puder, którego używam od dawna, dawna i jest to marka Manhattan, Soft Compact Powder w odcieniu nr 3. Bardzo dobrze matuje i jest tani.

piątek, 13 listopada 2015

-49 w Rossmann na kosmetyki do oczu | moje zakupy

Witajcie! Przejdę szybko do rzeczy, bo padam po pracy :D W Rossmannie obyło się bez zbędnych zakupów. Pierwszy etap pominęłam, gdyż odezwał się we mnie głos rozsądku. Za drugim razem było skromnie. A za trzecim...trzeci przed nami i zamierzam poszaleć. Przyznaję. Dziś dwa tusze i jeden cień. Może zacznę od kilku słów żalu i smutku. Kobiety! Jak to jest, że podczas tych słynnych promocji niemal cały asortyment jest otwarty, wymacany, przez co wyschnięty i brudny? W głowie to się nie mieści. Bierzesz takiego kota w worku, bo może tusz, który właśnie kupiłaś kompletnie nie nadaje się do użytku. Jestem totalnie zniesmaczona, a pomijam już szarpaninę i dopychanie się siłą do szaf z kolorówką.


Bourjois, Push Up Volume Glamour
Bardzo fajny, pogrubiający i podkręcający rzęsy tusz. Optycznie też nieco wydłuża, nietrudno stopniować nim efekt od delikatnego po mocny, wieczorowy. Przy trzeciej warstwie może trochę sklejać, ale to raczej normalne. Jestem z niego bardzo zadowolona i nie mam mu nic do zarzucenia.


Rimmel,  Lash Accelerator
To mój ulubieniec w kategorii - wydłużanie. Żaden tusz nie sprawdza się przy moich krótkich rzęsach tak dobrze, jak ten. Może za specjalnie ich nie pogrubia, ale po aplikacji są nawet długie, a u mnie to sukces. Jeśli nigdy go nie próbowałyście i nie jesteście posiadaczkami pięknych wachlarzy, koniecznie wypróbujcie! Jest duże prawdopodobieństwo, że pokochacie go tak jak ja.


Maybelline, Color Tattoo, Vintage Plum 
Oczywiście skusiłabym się na więcej odcieni, ale ten był jako jedyny nietknięty... To taki fiolet wpadający w szarość. Świetny zarówno do dziennych, jak i wieczorowych makijaży. Seria ta jest chyba jedną z lepszych. Jej główną zaletą jest trwałość i kremowa, dobrze rozprowadzająca się konsystencja. Posiadam także odcień Permanent Taupe, którego używam do brwi. No i te opakowanie...poręczne, estetyczne słoiczki... Gdybym miała tak polecić dobre cienie do powiek, to te z pewnością znalazłyby się w pierwszej trójce.




sobota, 7 listopada 2015

Maski do włosów suchych i zniszczonych | ECOLAB - dobry wybór?

Kosmetyki ECOLAB z pewnością stały się bardziej popularne, odkąd trafiły na półki supermarketu Carrefour. O ile dobrze pamiętam kosztowały mnie po około 25 zł i niesamowicie kusiły fajnymi, prostymi opakowaniami. Wzięłam dwie, bo na jedną oczywiście nie mogłam się zdecydować i zaczęłam testy. Pierwsza myśl? Ciężkie te maski, oj ciężkie.

Zaczyna się bardzo niepozornie. Maślana, nie za gęsta wcale konsystencja. Ładne, naturalne zapachy. Nic innego, jak porządna odżywka w opakowaniu maski do włosów. Podczas aplikacji, a nawet podczas spłukiwania nic nie wzbudziło moich podejrzeń. Dopiero, gdy włosy wyschły całkowicie zobaczyłam, że wiele się na nich działo! Musiałam odłożyć serum i inne jedwabie, by nie przekroczyć cienkiej granicy między konkretnym wygładzeniem, a obciążeniem całej fryzury.



|Maska do włosów uspokajająca, nawilżająca - z olejkiem jojoba, ekstraktem aloesu i malwy, z olejkiem z orzesznicy oraz organiczną oliwą|

Jako pierwsza zwróciła moją uwagę i sumie nie mogę powiedzieć, że się zawiodłam. Z czasem żałuję, że używałam jej może odrobinę w zbyt dużej ilości, bo zapewne w mniejszej działałaby równie dobrze. Sprawiała, że moje włosy były dosyć gładkie, przyjemne w dotyku, błyszczące. Przetrzymywałam ją na włosach przez ok.15-20 minut i myślę, że to optymalny czas, by pozwolić jej w pełni działać. Nie polecam stosowania jej od nasady, gdyż efekt oklapniętej fryzury rodem spod czapki jest niemal gwarantowany. Uważam też, że maska zdecydowanie lepiej spisze się przy włosach grubych i gęstych, niż przy cienkich i rzadkich. 




|Maska przyśpieszająca wzrost włosów z masłem shea, z ekstraktem z orzecha mydlanego i masłem kakaowym|

Obie maseczki są do siebie podobne zarówno pod względem konsystencji, jak i działania, ale ta jest jeszcze cięższa. Nakładam ją od mniej więcej połowy długości włosów na najbardziej zniszczone partie. Ma bardzo przyjemny zapach, lekko słodki, nienachalny, który utrzymuje się na włosach. Pewnie nie zaskoczę Was, jeśli powiem, że wzrostu włosów nie zauważyłam. Rosną tak jak rosły - w swoim tempie, choć to raczej nie dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że maska niemal nie miała styczności z moją skórą głowy. W każdym razie dawno żadna tak nie wygładzała moich kręconych włosów. Widzę, że wyglądają zdrowiej, są odżywione, nawilżone i błyszczące. 


Zarówno jedną i drugą maskę mogę Wam z czystym sumieniem polecić. Szczególnie posiadaczkom burzy niesfornych włosów, aczkolwiek wersja z masłem shea bez dwóch zdań podbiła moje serce. Jeśli nie miałyście okazji jej używać, spróbujcie. A jeśli miałyście to zdradzicie mi, jak działają na Waszych włosach? 

czwartek, 5 listopada 2015

Olejek makadamia - do twarzy, ciała i włosów

Nie będę ukrywać, że jeśli chodzi o oleje to na burym końcu mogłabym postawić kokosowy, a na samym szczycie lniany. Każda z nas jest inna, w związku z czym nasze ciała i włosy mogą mieć różne potrzeby. Dziś napiszę Wam trochę o olejku, który z pewnością zająłby u mnie mocne, drugie miejsce, bo działa naprawdę, naprawdę nieźle. A oto i on, olejek makadamia z Organique :)

Włosy:
Pozwolę sobie zacząć od tego punktu, gdyż to właśnie moje włosy zaprzyjaźniły się z tym olejkiem najbardziej. Kluczem do sukcesu okazało się wyłącznie odpowiednio długie przetrzymanie go na włosach i dokładne spłukanie. Zazwyczaj przed snem, nakładam jego niewielką ilość na długości od połowy ucha w dół, a następnie porządnie zmywam, ale godzina, dwie to zapewne wystarczający czas, aby olejek odpowiednio działał. Efekt, który otrzymamy nie będzie taki, jak po użyciu maski z silikonami, które moje wysokoporowate włosy bardzo lubią, jednak przy regularnym stosowaniu olejek nam to wynagrodzi, gdyż jego działanie jest długotrwałe. Nawilża włosy, nadaje im ładny, zdrowy połysk i dobrze je wygładza. Przyznam szczerze, że zdarza mi się nawet zabezpieczać nim końcówki, choć przy rzadkich włosach może okazać się to wyjątkowo nietrafionym pomysłem. 


Twarz:
Olejku makadamia nie stosuję na twarzy zbyt często, bo zdaję sobie sprawę, że w moim przypadku mniej znaczy więcej i tego się trzymam, by cera była w dobrym stanie. Genialnie zmywa mi się nim makijaż oczu. Może zajmuje to troszkę więcej czasu, niż gdy używam kosmetyków do demakijażu, ale zauważyłam, że rzęsy od olejku są mocniejsze, odrobinę ciemniejsze, a skóra pod oczami miękka i nawilżona. Omijam natomiast okolice strefy T. 


Ciało:
Jeśli tłusta konsystencja i intensywny, orzechowy zapach Was odstrasza, to lepiej nie zastępujcie swojego ulubionego balsamu olejkiem, choć jestem skłonna namawiać do stosowania chociaż dwa razy w tygodniu. Wcieranie go w szczególnie kłopotliwe partie ciała, narażone na rozstępy, czy cellulit, może przynieść upragnione efekty. Z pewnością zauważycie, że skóra jest gładsza, bardziej napięta i odżywiona. Polecam aplikację przed snem, by w ciągu dnia nie czuć się niekomfortowo.


Najbardziej zaskoczyło mnie pozytywne działanie olejku makadamia na moje rzęsy. Podczas demakijażu zwykłym płynem micelarnym potrafiłam na waciku znaleźć nie jedną rzęsę, a teraz tak nie jest. Lepiej się prezentują i są mocniejsze. Jestem bardzo ciekawa, które olejki królują u Was i jakie macie doświadczenie z olejkiem makadamia? 


cena: 69,90 zł | pojemność: 125 ml | dostępność: Organique

sobota, 31 października 2015

Mgiełki The Body Shop | wanilia i brzoskwinia

Halloween. Ja. Ciepłe łóżko. Deska sushi. A zwieńczeniem tego wieczoru będzie dokończenie "Dziewczyny w pociągu". Pewnie każdy z Was słyszał już o tej książce. Taka na jeden raz. W moim przypadku, z braku czasu, na dwa razy. Niezła, taka rozrywkowa, może napiszę o niej nawet trochę więcej. 
Jesień daje mi się we znaki, bo zauważyłam, że uparcie szukam pomysłów na zagospodarowanie sobie każdej wolnej chwili. Tak na wszelki wypadek, żeby nie dać się depresyjnej aurze wiszącej gdzieś w powietrzu. A to nauczę się czegoś nowego, a to obejrzę coś ciekawego, a to zrobię coś, czego jeszcze nie robiłam. Kurczę, może pokusić się o wpis, jak kreatywnie zabijać czas. Co do jesieni właśnie, bo dziś troszkę o niej. Z jakim zapachem się Wam kojarzy? Bo mi z takim ciepłym. Słodkim, może troszkę za słodkim, otulającym, lepkim i mdłym. Z takim, który w ciągu codziennego biegu zabiera mnie w spokojne miejsce, gdzie jest czas na długą kąpiel z bąbelkami i delektowanie się gorącą kawą.
W tej chwili powinnam przedstawić Wam jakieś ekskluzywne perfumy za kosmiczną sumę, a chcę tylko trochę opowiedzieć o mgiełkach z The Body Shop. Jestem ogromną fanką tego rodzaju pachnideł. Mam wrażenie, że zostały stworzone dla osób takich jak ja - które nie znają umiaru w psiukaniu. Stąd oczywiście ich delikatność i ulotność. 
O wanilii pewnie kiedyś już opowiadałam, zatem mam okazję uaktualnić swoją opinię. To zdecydowanie ostra wersja. W pierwszej chwili bardzo intensywna i przyprawiająca o lekki ból głowy. Z czasem przeobrażająca się w słodką nutę, otulającą nasze szaliki i skórę. Nie czuję w tym zapachu chemii. Jest naturalny, co nie oznacza, że taki oczywisty. Chce się go wąchać i zastanawiać, co takiego w nim się kryje. 
Brzoskwinia jest bardziej uniwersalna. Słodka, odrobinę ciężka z dziwną nutą świeżości. To takie rzadko spotykane, zupełnie kontrastowe połączenie. Niby intensywna, otulająca, a zarazem pobudzająca i odświeżająca. Dobrze zacząć od niej dzień i równie dobrze skończyć. Zdecydowanie dobrze nosi mi się ten zapach. Może całkiem prosty, ale ma w sobie to nieoczywiste coś. 

Jeśli macie na nie ochotę, załapiecie się jeszcze na promocje w sklepach The Body Shop. :)
cena: od 29,90 zł do 55 zł | pojemność: 100 ml | trwałość: 3-4h

wtorek, 20 października 2015

Kamuflaż w płynie - nowość od Catrice

Słynny korektor camouflage od Catrice znają i maja chyba wszyscy. Jeden z najtańszych i najbardziej kryjących kosmetyków drogeryjnych. Zamknięty w małym, czarnym słoiczku, mieszczącym się do każdej kosmetyczki. Poręczny, w pełni wywiązujący się z zadań, jakie stawia przed nim rzesza kobiet od nastolatek, po dojrzałe panie, w końcu, nareszcie doczekał się swojego następcy! :DDD
Liquid Camouflage to dla mnie ulepszona wersja, choć zdawałoby się, że lepiej być już nie może! Otóż - może. Opakowanie, mimo że mniej nieoczywiste, z pewnością jest bardziej higieniczne i po prostu wygodne. Aplikatorem łatwo dotrzeć w niektóre zakamarki naszej skóry, a i poprawki, w ciągu dnia, na mieście nie stanowią już dla nas żadnego problemu. 
Krycie, czyli cecha najważniejsza tego produktu, pozostało niemal bez zmian. Tak, wersja w płynie kamufluje nieco mniej, tylko, czy to aby na pewno minus? Wydaje mi się, że absolutnie nie. Tuszuje wszelkie mankamenty skóry tak jak poprzednik w słoiczku, z tą różnicą, że nie jest aż tak ciężki, aż tak tępy, choć niestety równie szybko na skórze zasycha, więc aplikacja powinna być ekspresowa. 
Dla mnie te dwa korektory to niemal jedno i to samo. Rzadko zdarza się, że ulepszanie kultowego produktu wychodzi na dobre, a tu psikus. Liquid w moim odczuciu to kwintesencja wszystkich zalet słynnego, czarnego słoiczka od Catrice. 

czwartek, 8 października 2015

Odkrycie miesiąca - Maybelline Dream Touch blush

Mimo że tutaj jestem beztroską, młodą kobietą, która porusza głównie błahe, kosmetyczne wątki, w normalnym życiu niestety już nie zawsze jest tak kolorowo, o czym pewnie wszystkie dobrze wiecie. Dlatego też potrzebowałam przerwy, potrzebowałam czasu, aby do mojej głowy wróciła chęć do blogowania i satysfakcja z tworzenia nowych postów. Z przyjemnością mogę Wam oznajmić w ten piękny, choć cholernie zimny dzień, że wróciłam! :)
Recenzji pojawi się cała masa - trochę się tego wszystkiego nazbierało. Było sporo zachwytów, odkryć i też trochę rozczarowań. Ale zacznę od tych pierwszych, a konkretnie od różu idealnego na te chłodne dni. Idealnego do skóry suchej i niemal idealnego do każdego typu urody. 
Maybelline Dream Touch to róż zamknięty w bardzo estetycznym, małym słoiczku. Niesamowicie podoba mi się taka forma opakowania - prosto, przejrzyście i nie wygląda tandetnie. Posiadam odcień nr. 5 Mauve, który pozornie może wydać się nam chłodnym różem, rodem ściągniętym z policzków samej Barbie, aczkolwiek gdy tylko naniesiemy go na skórze, zobaczymy fakt - dosyć jasny, ale z wyraźną nutą ciepła, odcień emitujący naturalny rumieniec. 
Róż jest w kremie, dzięki czemu dostajemy duże pole manewru, jeśli mamy w głowie wizję efektu, jaki chcemy osiągnąc. Spokojnie panujemy nad jego intensywnością, która bądź, co bądź zła nie jest. Kiedy nałożymy nieznaczną ilość z pewnością uzyskamy dziewczęcy look w stylu nomakeup, ale bez problemu też zrobimy z siebie matrioszkę :D
A pomijając te wszystkie indywidualne preferencję, zdradzę Wam dlaczego ten kosmetyk zagościł u mnie na dłużej. Otóż po aplikacji skóra wygląda świeżo. Nie mamy podkreślonych żadnych suchych skórek, a róż nie wchodzi w zmarszczki, czy inne załamania. Jest niczym lekka mgiełka otulająca nas rumieńcem. Mało tego - ta mgiełka w przeciwieństwie do róży w kamieniu, nie wysusza skóry jeszcze bardziej, a przy takiej pogodzie o to nie trudno. Mogłabym ponarzekać jedynie na trwałość, bo róż nie przetrwa całego dnia w pracy, czy całej nocy w klubie, ale można mu to wybaczyć, bo schodzi równomiernie, nie tworząc plam. Z przyjemnością sięgnę po pozostałe odcienie.



piątek, 28 sierpnia 2015

Wakacje 2015 | Insta Mix @moodhomme

Witajcie! Z racji tego, że jest bardzo późna godzina, o 6 muszę być przytomna w pracy, a o 15 gotowa do wyjazdu, wpis ten będzie krótki i niezobowiązujący. Bazujący na zdjęciach. Zdjęciach z tegorocznych wakacji! Jedne lepszej jakości prosto od mojej lustrzanki, inne gorszej, wykonane w biegu, spontanicznie telefonem. W każdym bądź razie - wspomnienia zostały uwiecznione! 
W 2015 miałam to szczęście, że po raz pierwszy zobaczyłam góry i Zakopane. Nie wiem wprawdzie, czy chcę tam wracać, bo mojemu sercu bliższe jest morze, a tyle miejsc warto jeszcze zwiedzić, niemniej jednak uroku na południu Polski nie brakuje! 
Pod koniec sierpnia przelotem zahaczyłam morze, dokładnie o wioskę - Sianożęty - mają genialne lody i jeszcze lepsze ryby! Jeśli tam byliście dłużej, na pewno wiecie, o których miejscach mowa! A skoro już znalazłam się blisko Kołobrzegu i Ustronia Morskiego - i tam wpadłam, choć przyznam, bez urazy moi drodzy, że większe miasta, położone nad Bałtykiem są pozbawione tego czegoś. Zdecydowanie preferuję lasy, ciche plaże i szum fal. 







A Ty gdzie spędziłaś wakacje? Noooo, pochwalcie się :)

@moodhomme
google+ 

piątek, 21 sierpnia 2015

Przedłużanie rzęs 1:1 (efekt, wskazówki, opis zabiegu)

Długo wahałam się i zastanawiałam, czy w przypadku moich wrażliwych oczu, przedłużanie rzęs będzie dobrym pomysłem, ale gdy po raz kolejny, wracając z pracy po ośmiu godzinach, tusz do rzęs niemiłosiernie mi się skruszył i spowodował mega pieczenie, pękłam i umówiłam się w ciemno do kompletnie nieznanego mi salonu. To był strzał w dziesiątkę!
(tak wyglądają moje rzęsy po ponad tygodniu od przedłużania, wybaczcie żem skwarka :D)

Do fryzjerek nie mam zaufania, tylko powiedzmy sobie szczerze - włosy to tylko włosy, mimo że w dobrej fryzurze każda kobieta czuje się od razu lepiej. W chwili, gdy jednak coś nam na głowie spieprzą to albo potrzebujemy poprawek, albo czasu i wszystko wraca nam do normy. Oczy to już poważniejsza sprawa, wymagająca sto procent perfekcji. Ryzyko jest więc ogromne, gdy tak jak ja decydujecie się oddać swoje rzęsy w zupełnie nieznane Wam ręce. Przechodząc do rzeczy.


Mówię wyłącznie o metodzie 1:1, gdyż na taką się zdecydowałam i o taką też wypytywałam. Cena. Zależy gdzie, wiadomo, aczkolwiek moim zdaniem, przeglądając oferty, czytając, wnioskuję że 300 zł jest maksymalną kwotą, którą powinniście dać. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę rodzaj rzęs i ich jakoś. Czas? Zarezerwuj sobie 2 godzinki, choć to indywidualna kwestia, uzależniona od ilości Twoich naturalnych rzęs i wprawy kosmetyczki.

Metoda 1:1 polega na doczepieniu do każdej Twojej naturalnej rzęsy, jej sztucznego odpowiednika. O długości decydujesz Ty, aczkolwiek musisz wiedzieć, że jeśli jesteś posiadaczką rzęs krótkich i lichych to doczepienie do nich bardzo długich, sztucznych rzęs jest fatalnym pomysłem. Dlaczego? Ponieważ Twoja biedna rzęska nie będzie długo w stanie jej utrzymać i pod wpływem ciężkości po prostu odpadnie zdecydowanie szybciej niż powinna.

Jeśli już wszystko mamy uzgodnione, to pojawia się pytanie, jak długo nacieszę się efektem? Klej z reguły trzyma nawet i 10 tygodni, jednak obciążając naturalne rzęsy sztucznymi, skracamy ich cykl. Kiedy tak jak w przypadku opisywanym wyżej, rzęsy są źle dobrane, są zbyt długie, może zdarzyć się tak, że wypadną już po kilku dniach. W każdym innym przypadku przedłużone rzęsy wyglądają dobrze około 3-4 tygodni. Później należy je uzupełnić.


Kilka ciekawostek :

Istnieje możliwość przedłużenia dolnych rzęs, aczkolwiek wiąże się to z ogromną cierpliwością. Wyobraźcie sobie, że Wasze górne rzęsy zostają wówczas przylepione do powieki, a cały zabieg przedłużania odbywa się na otwartym oku.

Jeśli nie macie naturalnych bardzo, ale to bardzo jasnych rzęs, wcale nie musicie przed zabiegiem maltretować ich henną. Dobrze przedłużone rzęsy zakryją różnicę w odcieniu.

Klej, na który doczepiane są rzęsy może powodować lekkie pieczenie i jest to normalne. Oczy po zabiegu mogą też być trochę zmęczone, jednak żadne inne nieprzyjemne odczucia nie powinny mieć miejsca.

Szacuje się mniej więcej, że do jednego oka doklejanych zostaje ok. 100 sztucznych rzęs. Rzecz jasna - nie bierzmy tego tak zupełnie na poważnie, bo do ilu może kosmetyczka nam doczepić, to doczepi.

O czym pamiętać po zabiegu?

Przez pierwszą dobę nie możesz rzęs moczyć. Jest to czas, gdy klej się wiąże i wilgoć może, a raczej na pewno zakłóci cały ten proces.

Sztuczne rzęsy są nieco sztywniejsze od naszych naturalnych, dlatego warto choć raz dziennie przeczesać je szczoteczką, aby wyglądały ładnie i nie zdeformowały się.

Podczas snu należy uważać, aczkolwiek nie popadajmy też w panikę. Spanie na boku nie wyrządzi rzęsom żadnej krzywdy, gdy nie będziemy szorować ich o poduszkę.

Woda nie osłabi kleju, ani rzęs, jednak nadmierne moczenie ich warto na wszelki wypadek sobie odpuścić.

Wszystko to, co tłuste - dwufazowe płyny, mleczka - odpadają. Tłuste substancje to właśnie to, czego klej nie przetrwa.

Sztuczne rzęsy umalować możesz, jednak to głupi pomysł, gdyż rzęsa ta ma inną budową niż naturalna i zmycie kosmetyku będzie niezwykle czasochłonne, a tarcie rzęs niewskazane.

Pod żadnych pozorem nie używaj na sztucznych rzęsach zalotki. Połamiesz rzęsy - i te sztuczne, i swoje naturalne.

Mitem jest twierdzenie, że przy przedłużanych rzęsach należy zrezygnować z kreski eyelinerem i innego makijażu powieki. Absolutnie nie, choć musisz zmywać go ostrożniej niż dotychczas.

Wacik i sztuczne rzęsy to złe połączenie. Jego resztki mogą osadzić się na rzęsach, a pozbycie się ich będzie kłopotliwe, dlatego demakijaż warto robić za pomocą odpowiedniej ściereczki.

sobota, 1 sierpnia 2015

Ulubione kosmetyki na lato #

Witajcie! Dawno mnie tutaj nie było, chwilami nawet myślałam, czy jest sens wracać, bo najzwyczajniej nie mam czasu. Ostatecznie jednak sentyment do bloga okazał się silniejszy od natłoku roboty i oto jestem, powróciłam i postaram się nadrobić braki :)
Dziś trochę tak na luzie, o kosmetykach, które lubię na lato. Myślę jeszcze nad drugą częścią tego wpisu, bo tyle produktów pominęłam, że żal byłoby to tak zostawić. Dyniowe serum pod oczy Organique jako jedno z nielicznych, trafia na moją twarz w okresie upałów. Jest lekkie, odżywcze, dobrze współgra z makijażem, a sama aplikacja dodaje skórze ukojenia.
Jak już jesteśmy przy Organique to wspomnę Wam o ich balsamie (Eterrnal Gold), który może okazać się Waszym must have podczas plażowania i letnich imprez. Posiada on małe drobinki rozświetlające i poprawiające optycznie wygląd naszego ciała. Fajny gadżet, gdy chcemy pochwalić się zadbanymi nogami, plecami, czy dekoltem.
Latem mimowolnie rezygnuję z ciężkich szminek i zdecydowanie lepiej się czuję, gdy na ustach mam lekki balsam koloryzujący. Czekoladowo-wiśniowy z Palmers nie dość, że pachnie obłędnie to wygląda naturalnie i kusząco, choć muszę powiedzieć, że cholernie się topi. Jest odrobinę za miękki.
Moim ulubionym serum do ciała z Organique, ale w lato zdecydowanie częściej sięgam po wersje herbacianą. Kosmetyk jest lekki, szybko się wchłania, a do tego zapach to czyste orzeźwienie! 
Wierzę, że letnia opalenizna jeszcze przede mną, ale zdążyłam już wypróbować olejek Flosleku. Ochroni skórę w przyzwoitym stopniu. a konsystencja na pewno nie da nam czuć się niekomfortowo. Polecam szczególnie tym, którym tłuste, ciężkie olejki nie są po drodze. 
Podkład Rimmela Perfect Match podkradłam siostrze i akurat w tym letnim okresie bardzo się z nim polubiłam. Nie obciąża skóry, dobrze się komponuje z naszym naturalnym odcieniem, a w upały nie spływa z twarzy. Współgra z pudrem nie tworząc efektu maski. 
Ostatnim must have letnim jest żel pod prysznic i do kąpieli LPM. Niesamowicie świeży zapach, mega pojemność i niezła wydajność. Radziłabym tylko uważać z nim podczas depilacji. Może podrażnić. ;)