czwartek, 26 kwietnia 2018

Co kupiłam na promocji -55% w Rossmannie?

Akcje -55 w Rossmannie ostatnio nie wzbudzają we mnie entuzjazmu, bo przecież ileż można nakupować kosmetyków, i co potem z nimi robić. Dodatkowo nie spodobały mi się warunki całej ten promocji - trzeba kupić minimum 3 rzeczy z różnej kategorii. Wcześniej tak nie było. Aplikacja Rossmann też kiedyś nie była warunkiem koniecznym.. Ale co do aplikacji - podczas akcji -55 warto właśnie przez internet zrobić zakupy. Jestem bardzo zadowolona,  bo kosmetyki wbrew moim obawom były nieobmacane, zapakowane, z naklejkami. 



Kupiłam dwa odcienie Max Factor z serii Colour Elixir Cushion, 030 Majesty Berry i 020 Splendor Chic. To takie pomadko - błyszczyki. Niby konsystencją bliżej im do tych drugich, ale pigmentacją do pierwszych. Dobrze się je nosi, na pewno napiszę o nich coś więcej. 



W ostatnim czasie takie marki jak Lovely, czy Wibo wypuszczają rożne nowości przy których trudno przejść obojętnie! Rozświetlacz Glow Junky kosztował grosze! Ciekawa jestem, jak się sprawdzi, bo wygląda naprawdę fajnie :) Odcień, który wybrałam to 02 Strawberry - ciepły, trochę szampański, trochę złoty.. Idealny na lato, na opalonej buzi :)



Akurat błyszczyków w odcieniu nude nigdy za wiele! Do mojego koszyka powędrował Honey Lacquer Max Factor, Honey Nude. Prezentuje się nieźle :) A i podobno fajną ma pigmentację. Sprawdzimy! Maybelline, Total Temptation Brow Definer to kredka ze szczoteczką do brwi. Zakup jej był może trochę nieprzemyślany, ale jak na razie rozczarowana nie jestem. Duży plus za szczoteczkę!


Z marką AA nie jest mi po drodze. Nigdy ich oferta jakoś specjalnie mnie nie zainteresowała. Skusiłam się na olejek do ust 19 GlamGold, tylko dlatego, że szukałam tańszego odpowiednika olejku do ust z Clarins. Nie prezentuje się tak elegancko, opakowanie może i jest tandetne i kojarzy się z błyszczykami ze szkolnych czasów, ale jakościowo jest ok. Fajnie usta powiększa optycznie, dodaje blasku, a drobinki, choć ich wiele są małe i dyskretne. Zdecydowanie dodają uroku. 




Korektor Maybelline, Instant Anti Age, Eraser 01 Light był dla mnie obowiązkowym punktem. Nie było łatwo go kupić, bo wiele kobiet polowało na ten kosmetyk. Słyszałam mnóstwo pochlebnych opinii, ale też trochę negatywnych... Na pewno pojawi się jego recenzja. PS. Drażni mnie ta niehigieniczna gąbeczka! Zupełnie nie rozumiem tego pomysłu...  

To byłoby wszystko. Co Wy sobie kupiłyście? Było szaleństwo, czy raczej przemyślane zakupy? 




poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Najlepszy rozświetlacz | Mary Lou Manizer



Uwielbiam rozświetlacze! I uwielbiam markę The Balm. Zazwyczaj sięgam po te kremowe (klik!), albo w formie fluidu, ale z racji tego, że moja skóra ostatnio trochę za bardzo się świeci, zapragnęłam Mary Lou. Dostałam ten kosmetyk w prezencie i od pierwszego użycia wiedziałam, że pochlebne recenzje na jego temat nie są żadną ściemą! Ten rozświetlacz jest rewelacyjny! To must have w kosmetyczce!




8.5 g będzie nasz kosztowało trochę kasy, jednak w dużej mierze zależy to od miejsca zakupu. Polecałabym kupować raczej przez internet, gdzie ceny nie przekraczają 70 zł. W drogeriach stacjonarnych wydamy 105 zł (Douglas). Opakowanie jest dziewczęce i solidne, z lustereczkiem. Zdecydowanie trafia w mój gust! I pewnie nie tylko w mój :)




Odcień jest uniwersalny, dla jasnej/średniej karnacji, typowo szampański. Drobinki są bardzo dobrze roztarte, dzięki czemu nie musimy się martwić, że uzyskamy tandetny, brokatowy efekt. Rozświetlacz łatwo stopniować, możemy uzyskać naprawdę głęboką taflę, podkreślić łuk kupidyna, albo delikatnie odświeżyć nasz codzienny makijaż. Pomimo swojej konsystencji nie wysusza, ani nie podkreśla skórek. Dobrze współpracuje z innymi kosmetykami do makijażu twarzy. Jest również wydajny, nie kruszy się, nie obsypuje. Znika z twarzy równomiernie, i muszę zaznaczyć że wygląda w porządku przez cały dzień, nawet bez poprawek.





I pigmentacja! Zobaczcie! To tylko lekkie muśnięcie palcami po rozświetlaczu :) Nigdy czegoś takiego nie miałam! Wiem, że większość z Was kupiła go dawno, dawno temu, ale... jeśli ktoś tak jak ja, zwlekał z tym do tej pory - naprawcie swój błąd! Nie pożałujecie! :)




wtorek, 17 kwietnia 2018

Sugar Scrubs, L'Oreal | Warto wypróbować?


Po glinkowych maskach L'Oreala nie miałam już ochoty testować ich nowości. Zawiodłam się, zobaczyłam, że szału nie ma i zniechęciłam. Gdy pojawiły się w sprzedaży peelingi Sugar Scrubs podeszłam do nich sceptycznie, zrażona doświadczeniami. Niby chciałam spróbować, jednak przy każdej możliwej okazji i próbie, kosmetyk wędrował z mojego koszyka ponownie na półkę. 



Przyczaiły się na mnie w Carrefourze, kiedy zmęczona po pracy robiłam zakupy spożywcze. Rzuciłam okiem, są. Dostępne wszystkie wersje - z kiwi, masłem kakaowym i z pestkami winogron. Myślę, nie... daruję sobie. Zerkam cena promocyjna 25 zł.. myślę, myślę.. w końcu kupiłam. Uwielbiam peelingi, czy do ciała, czy twarzy.. Nałóg wygrał. Skusiłam się na wersję odżywczą z dodatkiem masła kakaowego, z ziarenkami kakaowca i olejem kokosowym. Jego pojemność to 50 ml. Znajduje się w szklanym, solidnym słoiczku. 



Odpowiadając na pytanie.. Czy warto wypróbować? Zdecydowanie warto! Cieszę się, że pomimo mojego nastawienia i chwilowego focha na L'Oreal jednak dałam się skusić. Peeling ma bardzo przyjemną, kremową, gęstą i tłustą konsystencję. Jest wydajny, aplikuje się bezproblemowo. Chociaż nie jest typowym zdzierakiem (jak najbardziej dla osób o wrażliwej i naczyniowej cerze!) dokładnie oczyszcza skórę i pozostawia ją gładką i miękką w dotyku. Zaskoczenie jest niemałe. Kosmetyk ten spełnia wszystkie moje wymagania do peelingów - oczyszcza, wygładza, odżywia, a na dodatek ładnie pachnie (hmm.. czekoladowo?) i jest zamknięty w porządnie wykonanym opakowaniu. Myślałam, że nie wypróbuję żadnego z Sugar Scrubs. Dzisiaj myślę, który będzie kolejny. Chyba oczyszczający z kiwi :)

Miękka, czarna kredka do smoky eyes

Szukacie taniej i dobrej kredki do oczu? Idealnej do smoky eyes? Miękkiej, o ładnym, czystym czarnym kolorze? Revive Lashes od marki Floslek wszystkie te cechy posiada.  Mało tego! Jest automatyczna i zakończona gąbeczką do rozcierania :)



W przypadku kredek do oczu najważniejsza jest dla mnie ich konsystencja. Mam oczy bardzo wrażliwe i nienawidzę wręcz, gdy kredka jest za twarda, rysuje mi powiekę, kuje, podrażnia. Musi być mięciutka, łatwa do rozcierania, o dobrej pigmentacji. Taka abym mogła użyć jej w biegu, bez obawy o oczy i makijaż. Revive Lashes to kredka dzięki której stworzysz fajny, przydymiony smoky eyes, subtelnie podkreślisz dolną powiekę, bez problemu narysujesz też prostą, geometryczną kreskę. Jedynym minusem jest jej trwałość - czasami lubi się rozmazać w kącikach, ale przy użyciu bazy na powiekę dzień minie nam bez poprawek i nerwowego spoglądania w lusterko.

bez rozcierania | mocno roztarta 

Jeśli jeszcze nie macie tej kredki w swojej kosmetyczce polecam wypróbować. Dodam, że posiada w swoim składzie witaminę E i jest bezpieczna nawet dla chorych oczu (sprawdzone na sobie!). Cena 13,99 zł. 

niedziela, 8 kwietnia 2018

Lip Scrub Chocolate | Lush




Akurat peeling do ust to taki kosmetyk, na który wiele kobiet prychnie i skomentuje krótko "zrobię sama, za grosze, lepszy!". Z curku i miodu. No przecież! Pewnie nawet mają te kobiety wiele racji, ale, zawsze jest jakieś ale. Mi na przykład często się nie chce samej bawić w małe laboratorium kosmetyczne. Mam świadomość, że znane i dobre marki kosmetyczne są w stanie opracować recepturę lepszą niż "z apteczki naszych babć". Mają dostęp do różnorodnych składników i wiedzą jak je zmieszać, by powstało coś fajnego. I oczywiście - nie neguję, sama chętnie zrobię sobie peeling kawowy, czy położę plastry z ogórka na oczy.. Jak równie chętnie sięgnę po produkt, tak zwanego "gotowca", którego odwtorzenie ludziom w domu wydaje się takie proste.




Lip Scrub w wersji Chocolate od Lush kosztował mnie w przeliczeniu na złotówki ok. 30 zł (prawdopodobnie trafiłam na promocję, bo na stronie internetowej Lush widzę cenę prawie 11 funtów, co jest przesadą). Dużo i nie. Biorąc pod uwagę, że gdy przypadkowo trochę go zjemy nie umrzemy, bo jest zrobiony z samych naturalnych składników takich jak czarna czekolada, olej jojoba, ekstrakt z kakaowca, czy olejek z pomarańczy - cena nie jest wysoka. Jednak to tylko peeling do ust, malutki, o pojemności zaledwie 20 g - trzy dychy to wcale nie tak mało.



Zapach jest wspaniały i to uderzyło mnie już przy pierwszym kontakcie z tym peelingiem. Czekolada, taka mleczna, taka realna, absolutnie nie chemiczna, z kawałkami pomarańczy. Wszystko wyważone i subtelne, nie nachalne i nie męczące nosa. Konsystencja.. no właśnie, konsystencja jest według mnie największą wadą tego produktu i wiele mu ujmuje. Peeling jest w moim odczuciu za suchy przez co jego aplikacja jest utrudniona. Nie przykleja się dobrze do ust, musimy uważać, aby kawałki produktu nie spadały nam na podłogę. Ja nakładam go mocno zwilżonymi placami i to już robi jakąś różnicę. Na plus jest jak najbardziej opakowanie - ładny, estetyczny słoiczek :)




Najważniejsze jest przecież działanie i pomijając średnią konsystencję tutaj rozczarowania nie było. Usta po użyciu peelingu są dobrze wygładzone, miękkie, odżywione, naturalnie zaczerwienione., optycznie pełniejsze. Odnoszę wrażenie, że efekt ten jest długotrwały - dawno nie miałam problemu ze spierzchniętymi ustami! Warto też skusić się na taki zabieg przed nałożeniem np. matowej, wymagającej szminki. Jeśli tak jak ja nie zawsze macie czas i ochotę robić kosmetyki hand made - radzę wypróbować (również hand made) od Lusha :) Było mnóstwo wersji, każdy znajdzie coś dla siebie. Ja następnym razem przygarnę Bubblegum!


wtorek, 3 kwietnia 2018

Soap & Glory | Breakfast Scrub


Soap Glory to marka, której produkty najlepiej kupić będąc za granicą. W Polsce cena potrafi być nawet o 50% wyższa. Za peeling do ciała Breakfast zapłaciłam na złotówki ok. 40 zł | 300 ml. Na stronie np. British Shop identyczny kupicie za 70 zł + koszty wysyłki.. Kompletnie się to nie opłaca, i nawet jeśli w najbliższych planach nie mamy wyjazdu za granicę, to lepiej poczekać, odpuścić na jakiś czas temat tych kosmetyków. Są one super, ale chyba nie na tyle by płacić niemal (czasami ponad) dwa razy więcej .


Peeling z ekstraktem miodu, orzechów, masła shea, banana, czy migdałów musi pachnieć jak smaczna owsianka. I tak też jest! Słodko i smacznie. Wyobrażam sobie jednak, że można tego zapachu nie pokochać. Czuję w nim trochę chemii, na swój sposób jest specyficzny, może męczyć. Konsystencja jak widzicie na zdjęciu jest bardzo gęsta. Lepka, klejąca, taka "ciągnąca się". Przekłada się to na wydajność, która jest świetna. Naprawdę niewiele produktu wystarczy by zrobić peeling całego ciała. 



Działanie jest delikatne, ale skuteczne, mimo że peeling zaliczam pod kątem "zdzierania" do tych słabszych. Drobinki soli są małe, nie są ostre przez co cały ten efekt szorowania martwego naskórka przypomina bardziej masaż relaksacyjny niż walką z nim. Mi to jednak absolutnie nie przeszkadza, bo pomimo to, gdy zmywam kosmetyk z ciała czuję różnicę - skóra jest wygładzona na odpowiednim poziomie, jest też odżywiona i miła w dotyku. Peeling ten sprawdzi się dobrze w codziennej pielęgnacji. Nie widzę przeciwwskazań by stosować go częściej niż standardowe tego typu produkty. Nie podrażnia skóry, fajnie ją pielęgnuje, nadaje się też do skóry wrażliwej i naczyniowej. 



Glycerin, Sodium chloride, Maris sal (Sea salt), Sucrose, Glyceryl stearate, Polysorbate 20, Caprylic/capric triglyceride, Butylene glycol, PEG-100 stearate, Hydrated silica, Avena sativa (Oat) kernel meal, Aqua (Water), Butyrospermum parkii (shea) butter, Parfum (Fragrance), Benzyl benzoate, Theobroma grandiflorum seed powder, Dipropylene glycol, Mel (Honey), Prunus amygdalus dulsis (sweet almond) seed extract, Musa sapientum (Banana) fruit extract, Benzyl alcohol, Phenoxyethanol, Denatonium benzoate, Benzoic acid